Rok
2105
- Giulia – odezwała się matka gładząc dłonią moje sięgające ramion ciemnobrązowe włosy. Giulia, a może
nie Giulia. Tego dnia mogło zdarzyć się przecież wszystko. W Brem w dzień
osiemnastych urodzin otrzymywało się tożsamość dokumentacyjną,
mieszkanie oraz szczegółowy plan na przyszłość. Do tej pory dla rządu byłam
jedynie żałosnym numerem. Numerem, którym posługiwali się w szkole, by odróżnić
od siebie uczniów. Życie w świecie, w którym system nadaje swoim mieszkańcom
imiona, miejsce zamieszkania i pracę jest dziwne. Wiesz, że wszystko zależy od
twojego zaangażowania w życie kraju i w naukę, ale stres przed tym co za los
zgotowali Ci Z Góry wciąż jest obecny. W szkole uczyłam się raczej
przeciętnie – nie byłam najgorsza, lecz orłem w wielu dziedzinach nazwać mnie
ciężko.
Siedziałam przy
stalowym blacie uparcie wpatrując się w miskę z rozmiękłymi już płatkami
śniadaniowymi. Stres skutecznie zabierał mi apetyt.
- Nie przejmuj się
osiemnastką aż tak bardzo. Raczej nie wyrzucają tych najgorszych uczniów poza
granice kraju – mój rok młodszy brat Marcello puścił mi oczko szczerząc się
zawadiacko. Wyglądaliśmy bardzo podobnie, przez co wielu ludzi brało nas za
bliźniaków – ta sama ciemna barwa włosów, wpadające w czerń oczy i oliwkowa
barwa skóry.
Mama rzuciła mu karcące
spojrzenie bladoniebieskich oczu. Założyła za ucho blond kosmyk włosów. Nie
pochodziła z tego regionu Brem, który zamieszkiwaliśmy. Przyjechała tu ze
wschodniej części kraju z woli władz. Z domu wyniosła postawę surowej, lecz
kochającej matki i swobodne wychowanie naszego ojca było z początku dla niej
trudne do zaakceptowania, tym bardziej, że wraz z bratem byliśmy w dzieciństwie
dość niesfornym rodzeństwem.
- Nie słuchaj go. Nie
mają prawa zostawić tych dzieciaków na pastwę losu na napromieniowanym terenie
– dzięki, mamo. Bardzo mnie pocieszasz
- A co jeśli jednak tak
będzie? Nikt nie wie co się stało z synem Roberta i Marii. Nie mamy pewności,
czy przypadkiem nie walczy o przetrwanie na wschodzie – wściekłe i niezwykle
paraliżujące spojrzenie Irmy Stefano dosięgło Marcella. Mowa była o niczym
innym jak o terenach poza wschodnią granicą Brem, której ziemia była najbardziej
skażona przez broń jądrową, której masowo używano podczas Wojny Tysiąclecia. W
tamtym miejscu kiedyś istniało państwo znane ludziom jako Polska. Jako pierwsza
została zmieciona podczas działań zbrojnych, ponieważ była najmniej
przygotowana na zbliżające się walki – władze państwa bagatelizowały zagrożenie
przez co wojsko nie miało szans na obronę. Rok dwa tysiące pięćdziesiąty szósty,
zwany Czarnym Rokiem.
- Marcello, odejdź od
stołu i wróć do swojego pokoju – głos matki mógłby w tamtej chwili ciąć
diamenty. Brat pomimo wielkiej chęci zostania na miejscu posłusznie wstał i
udał się do siebie. Rodzicielka uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco.
- Będzie dobrze, kochanie.
Zobaczysz – powiedziała mi dokładnie to samo jedenaście lat temu, kiedy
rozpoczęłam naukę w szkole. W Brem proces edukacji rozpoczyna się dokładnie w dniu
siódmych urodzin. Przez pierwsze miesiące dziecko uczy się podstawowych rzeczy
jak czytanie i pisanie do czasu, aż nauczyciel wyda orzeczenie, że
może zacząć naukę w grupie rówieśników. Szkoła początkowa jest pierwszym
stopniem edukacji. Po niej uczeń przechodzi do szkoły średniej, a kończy
edukację na szkole zaawansowanej. Jeśli podczas Potwierdzenia Dorosłości, czyli
w dniu osiemnastych urodzin, kiedy kończy się szkołę rząd stwierdzi, iż dana
osoba jest na tyle bystra by móc się dalej szkolić, przechodzi do szkoły
najwyższej, którą wszyscy i tak nazywają uniwersytetem.
- Pospiesz się, Giulio,
niedługo powinniśmy stawić się w ratuszu – ojciec odezwał się podczas śniadania
dopiero po raz pierwszy. Kochał mnie mocno i prawdopodobnie stresował się
bardziej ode mnie. Skinęłam głową i pobiegłam do pokoju, mojego osobistego zalążka raju, który możliwe, że opuszczę na zawsze. Pomieszczenie miało białe ściany, na których wisiały moje nieliczne rysunki ołówkiem. Zazwyczaj
przedstawiałam na nich jednego i tego samego bohatera – długowłosego chłopaka,
zawsze ubranego w czarny skórzany płaszcz do kolan. Nazwałam go Lars i
wyobrażałam sobie, że pochodzi z Nottern – niedostępnego przez morze i skażone
lądy kraju, o którym kompletnie nic nie wiedziałam. Snułam marzenia, że żyje
swobodnie, zarabia na życie pisząc poezję tak wspaniałą, tak działającą na
wyobraźnię, że każdy wydany przez niego tomik wierszy trafia do dosłownie każdego obywatela
kraju, spragnionego kultury jak nigdy dotąd.
Nie chcąc dłużej
zwlekać czym prędzej wskoczyłam we wcześniej przygotowaną przez siebie błękitną
luźną koszulę, dla wygody podwijając rękawy do łokci i czarne spodnie, niegdyś
przyległe, jednak po miesiącu jadłowstrętu wywołanego stresem zaczęły na mnie
wisieć podobnie jak góra mojego stroju. Wychodząc z pokoju wsunęłam jeszcze
nogi w wysokie trzewiki, których sznurówki z lenistwa wsunęłam w
cholewy. Nie byłam pewna czego mogłabym się spodziewać, dlatego wzięłam ze sobą
znaleziony lata temu nieśmiertelnik, który nosiłam na szyi jako osobisty amulet
szczęścia. Wygiętą blaszkę dopadała rdza, jednak wciąż mogłam wyczytać
informacje o osobie, która medalik zgubiła.
Nolan
Travis,
NT
342-11-1456
BRh-
Katolik
Ciekawe, czy udało mu
się przeżyć, choć biorąc pod uwagę fakt jakim były ogromne zniszczenia wojenne
szanse miał niewielkie.
Stanęłam przed lustrem w przedpokoju. Ciemne oczy
zdradzały niepokój, pełne usta nie wyginały się w uśmiechu. Nie byłam tego dnia
sobą. Przeczesałam jeszcze włosy palcami i wyszłam przed dom, gdzie przed
samochodem czekali już na mnie rodzice. Liczyłam, że pojawi się dla mnie promyk
nadziei, a najgorsze obawy się nie spełnią. Mogłam czekać jedynie na spotkanie
z Tymi Z Góry.
Cześć!
OdpowiedzUsuńWpadałam na twojego bloga przypadkiem. Zaciekawił mnie opis jak i sam pomysł na opowiadanie.
Teraz mogę też powiedzieć, że jestem zafascynowana całym opowiadaniem! Pomysł świetny, nieoklepany i dobrze przedstawiony.
Jak widać nie jestem zbyt dobra w pisaniu komentarzy, więc czekam na rozdział.
Pozdrawiam i weny życzę!
E.
PS. Mogę zaproponować, abyś zmieniła szablon? Ten jest nawet ok, tylko gdy się czyta, te czarne plamki przeszkadzają.
Hej, zaprosiłaś mnie, więc jestem. XD
OdpowiedzUsuńPierwsza rzecz, o której chce Ci powiedzieć to to, że, moim zdaniem, idealnie przedstawiłaś w tym krótkim fragmencie twoje postacie, szczególnie Marcello i matką Giulii, od razu mam ich przed oczami jak o nich czytam!
Druga rzecz to sam pomysł - przyszłość i to jeszcze po wielkiej wojnie atomowej, czuje, że będzie się działo! ;)) I Polska jak zwykle nieprzygotowana i przegrana :'))
Po trzecie - podoba mi się Twój styl pisania, jest taki lekki, przyjemnie się czyta. Jedna tylko rzecz, na którą jestem strasznie wyczulona - rok dwa tysiące pięćdziesiąty szósty, dwutysięczny jest tylko rok 2000 ;))
Po czwarte - tajemniczy Lars ze szkiców. Czuję, że też będzie mieć jakiś związek z tą historią (no dobra, właściwie to chciałabym, żeby miał jakiś związek z tą historią :D).
Po piąte - dobrze stworzone struktury nowego świata, podziwiam za pomysł!
Szóste - Ci Z Góry <3
To chyba wszystko, co chciałam napisać. Lecę czytać rozdział pierwszy.
Dziękuję, że mnie tu zaprosiłaś, kroi się dobre opowiadanie :))
Życzę weny i pozdrawiam,
terpsychorka
Hej! Skorzystałam z zaproszenia i zajrzałam na Twojego bloga ;)
OdpowiedzUsuńPomysł naprawdę ciekawy! Lubię takie klimaty... sci-fi, fantastyka postapokaliptyczna. Świat, który przedstawiłaś kojarzy mi się z Igrzyskami Śmierci <3. Lecę do pierwszego rozdziału!
A ja przypadkiem znalazłam Cię na katalogu Euforia i wiesz co? Bardzo żałuję, że nie trafiłam tutaj wcześniej. Lubię klimaty postapokalipsy (chociaż najczęściej raczę się nią w grach), więc Twoje opowiadanie całkowicie mnie kupiło. Mojej przedmówczyni prolog kojarzył się z Igrzyskami Śmierci, ale jak dla mnie unosi się tutaj duch Orwella. Czytałam wcześniej informacje o Tobie i wiem już, że bardzo lubisz Rok 1984. To się czuje, zdecydowanie... a przynajmniej ja czuję, jako wielka fanka tej książki. :)
OdpowiedzUsuńDuży plus także za niezwykle trafne podsumowanie gotowości bojowej Polski. Smutne to, ale prawdziwe.
Teraz biegnę szybko do lektury kolejnych rozdziałów. Myślę, że gdzieś pod drodze skomentuję, a jeśli nie, pod najnowszym wpisem na pewno.
Pozdrawiam!
Valakiria
Legendy Verionu: Iskra