Obudziłam się po dwóch godzinach jazdy, gdy autobus
gwałtownie zahamował. Głowa odbiła mi się boleśnie od chłodnej szyby. Na
zewnątrz padał rzęsisty deszcz. Krople wody uderzały równym rytmem w okno,
tworząc głośny tent przypominający szybki marsz. Smugi wody spływały po szybie
tworząc strumyczki w przeróżnych kształtach i wielkościach. Rozejrzałam się po
autobusie. Oprócz mnie była tam jedynie dziewczyna w identycznym mundurze co
ja, z blond włosami zaplecionymi w kłosa.
Siedziała dwa rzędy przede mną, z rękoma założonymi na piersi wpatrując
się w milczeniu w miejski krajobraz za oknem. Obie spojrzałyśmy się na przód
autobusu usłyszawszy, że właśnie wchodzi do niego kolejny nieszczęśnik.
Pierwszy chłopak. Krótkie jasnobrązowe włosy miał zroszone deszczem, na jego
twarzy igrał lekki uśmiech, a w oczach nawet z końca pojazdu widoczne były
radosne iskierki podniecenia. Wchodząc rzucił czarny plecak na pierwsze
siedzenie od strony kierowcy i powiesił przemoczoną kurtkę moro na oparciu
fotela. Zaraz potem porozglądał się i ujrzawszy nas wstał z miejsca. Usiadł na
siedzeniu obok i odwrócił się twarzą do mnie.
- Hejo – odezwał się i
wyszczerzył zęby w jeszcze szerszym uśmiechu. Miał idealny zgryz i oślepiająco
białe zęby. Mogłam się założyć, że któryś z jego rodziców był dentystą, lub
ortodontą. Skinęłam lekko głową. Nigdy nie miałam specjalnie zażyłych stosunków
z osobnikami płci przeciwnej. No, pomijając brata. Czułam się w towarzystwie
pewnego siebie chłopaka onieśmielona – jestem Luca. Luca Tristo. – Od zawsze
bawiły mnie nazwiska nieoddające charakteru postaci. Luca Smutny. Smutny Luca.
Smutny Luca, u którego nawet oczy się śmieją. Poznałam również kiedyś Alicję
Wesołek. Jakimś cudem udało jej się ze wschodu przedostać przez granice Brem.
Była niezwykle pesymistyczną i dość grymaśną osobą. Nietrudno się jednak
domyślić, że gdy tylko Ci Z Góry
dowiedzieli się o jej obecności w Cardonie, niedługo po tym wpakowali jej kulkę
w łeb – jakby przenosiła największą zarazę wszechczasów.
Uśmiechnęłam się
ponownie do Luki. Chłopak stał się trochę niepewny, lecz wyczekująco uniósł
brew w górę. – a ty? Masz jakieś imię?
- Gi… Annika. –
Zawahałam się. Nie byłam pewna, które imię powinnam mu podać. Towarzysz
spojrzał na mnie zdziwiony.
- Giannika? Nigdy nie
słyszałem takiego imienia. To jakiś wymysł w Bremskiej nowomowie? – zaśmiał
się, a ja pokręciłam głową
- Tylko Annika
- A zatem, Tylko
Anniko, bardzo miło mi cię poznać. – Ponownie wyszczerzył zęby w uśmiechu – To
imię nadane przez rząd? Jak więc cię nazywali przed osiemnastką? Miałaś jakieś
imię, czy rodzice zwracali się do ciebie po numerze, tak jak u niektórych
dzieciaków? – Był prawdziwym wulkanem energii. Rozgadany, roześmiany i przede
wszystkim szczery.
- Nazywali mnie Giulia.
Wolałabym, żeby ludzie zwracali się do mnie właśnie tym imieniem – odparłam
obejmując się rękoma. Luca przyglądał mi się przez dłuższą chwilę unosząc przy
tym zabawnie brwi.
- Giulia pasuje do
ciebie bardziej, niż Annika. Nasze południowe imiona są lepsze, niż te
wschodnie. Tamte brzmią tak zimno, niemelodyjnie. A te południowe kojarzą mi
się z domem. Ale nie zgadniesz jakie mi dali imię. Nazwali mnie Hansem –
wybuchnął śmiechem, a ja razem z nim
- Przypomniały mi się
lekcje historii o drugiej wojnie światowej – rzekłam. Chłopak zauważył, że
zaczynam się powoli otwierać, dlatego zaciekawił się co mam do powiedzenia
unosząc brwi i wpatrując się we mnie z wyczekiwaniem
- Z czym?
- Hans, gazu – odparłam naśladując akcent wschodni. Chłopak prychnął. Dziewczyna
przed nami odwróciła się w naszą stronę z wyrazem zdziwienia na twarzy
- Hans? Aż tak bardzo
cię postanowili skrzywdzić? – zachichotała. Miała szczupłą twarz o szlachetnych
rysach, wąski, zadarty nosek i kształtne usta. Najbardziej zauważalne były
jednak jej oczy. Hipnotyzujące w odcieniu graniczącym między zielenią, a
błękitem. – cieszę się, że nie tylko ja jestem niezadowolona ze swojego nowego imienia.
– Skrzywiła się
- Więc jak ci na imię
było i jest?
- Byłam Biancą, jestem
Heleną. – Wzruszyłam ramionami
- Mogło być gorzej.
Ciekawi mnie to co nas czeka po przyjeździe. Trochę się boję. Nigdy nie byłam
jakoś specjalnie wysportowana, z bronią też do czynienia nie miałam. Ciekawe o
której będą pobudki – rzekłam rozsiadając się w fotelu – bo nie wiem jak wy,
ale ja uwielbiam spać. – Byłam po raz pierwsza od długiego czasu rozluźniona i
w miarę rozmowna. Ta dwójka, która jechała ze mną na wschodnią granicę miała w
sobie coś pozytywnego, coś co nie pozwalało mi siedzieć zadumanej.
Przez kolejne godziny do autobusu dosiadało się coraz
więcej dzieciaków o niepewnym wyrazie twarzy. Od długiej jazdy bez postoju
bolały mnie już nogi i tyłek. Podróż była nużąca. Nigdy wcześniej nie zdarzyło
mi się tak daleko jeździć. Bo i po co. Krajobraz za oknem wciąż zmieniał się
jak w kalejdoskopie i w miarę jak oddalaliśmy się od Cardony, zbliżając się tym
samym do Rieth, miasta przestały być utrzymane w tak idealnym stanie jak
stolica, niektóre budynki wydawały się wręcz popadać w ruinę, często kiedy
zastanawiałam się czemu stały puste, niezamieszkałe od długiego czasu widziałam
wychodzących z nich ludzi, grube baby rozwieszające pranie na sznurze, czy bawiące
się brudne dzieci. Ironia. Kto by pomyślał, że w czymś takim ludzie potrafią
normalnie funkcjonować, wychowywać dzieci? Widok ten zaburzał mi wizję
idealnego państwa, za jakie uważało się Brem. Zdałam sobie sprawę, że w
wiadomościach sprawę nędzy należy przemilczeć, zastępując ją czymś pozytywnym,
często błahym, jak to, że fabryki tkanin w Nicei doskonale prosperują, a pani
prezydent Dadulffo niedawno pojawiła się ubrana w jedwabie ich produkcji.
Zignorowałam jednak ten fakt. Pewnie rząd ma w planach odnowienie tych ziem. Na
sto procent tak jest, pomyślałam. Nigdy nie byłam zagorzałą patriotką – nie chodziłam
na paradach w święta narodowe dzielnie machając flagą, czy dzierżąc w dłoniach
transparenty manifestując oddanie krajowi. Lubiłam jednak żyć w Brem, a
przynajmniej w Cardonie – spokojne miejsce, rzadko natrafiały się problemy, a
nawet jeśli, to stróżowie prawa szybko potrafili je rozwiązać.
Większe miasta na wschodzie, przez które przejeżdżaliśmy
były odrestaurowane. Przynajmniej w małym stopniu. Dawne kościoły odbudowano, a
w miejscu świątyń postanowiono urządzić świetlice, szkółki muzyczne lub centra
sportowe dla dzieci i młodzieży. Po Wojnie Tysiąclecia liczba wiernych
gwałtownie zmalała. W ciężkich czasach odbudowy Europy ludzie po prostu nie
mieli czasu na modlitwę. Lub po prostu stracili wiarę w Boga. I nie dziwota.
Cóż za bóg skazałby swoich wyznawców na takie piekło? Od babci słyszałam, że
podobno w Biblii, świętej księdze chrześcijan napisano o okrucieństwach, które
Bóg zaserwował ludziom. Mówiła coś o… Pelagiach egipskich? Nie byłam pewna
nazwy. Wspomniała jednak również o Apokalipsie, która oznaczała koniec
doczesnego świata. Nie rozumiałam jednak tego. Dlaczego ludzie wyznawali i
kochali tak okrutne bóstwo? Ze strachu? Skoro więc się go lękali, to dlaczego
nazywali go miłosiernym?
Nie odbudowano wszystkich świątyń chrześcijan. A gdy już
to robili, zmieniali diametralnie ich funkcję dla społeczeństwa. W każdym
większym mieście utworzono przynajmniej trzy małe kapliczki, by silniejsi wierni
mieli gdzie się wspólnie modlić.
Po chwili ujrzałam zielony znak informujący o tym, że
wjechaliśmy do innego miasta. Białą czcionką napisano na nim Witamy w Rieth. A więc to już tu,
pomyślałam i spięłam wszystkie mięśnie, oczekując wszystkiego co najgorsze.
~*~
Witam na moim blogu! Nie miałam wcześniej okazji czegokolwiek napisać, dlatego zrobię to teraz. Niech Marvel wyda Wam się bardziej ludzka, niż pewnie przez moje uporczywe milczenie przez kilka wcześniejszych postów się wpierw zdawała ;D.
Chciałabym podziękować za pierwsze komentarze (bardzo mi miło, że są one nad wyraz pozytywne; nie sądziłam, że Nienadchodzące Światło mogłoby się komukolwiek spodobać ♥)
Jako iż już się postanowiłam trochę rozpisać, pragnę zachęcić do przesłuchania Nienadchodzącego Światła w wersji audio - tworzonej przez niesamowitego plpytka. Na co dzień nagrywa on creepypasty, ale specjalnie dla mnie postanowił zrobić wyjątek, za co jestem mu ogromnie wdzięczna :). Na chwilę obecną nagrany został jedynie prolog, ale w przygotowywaniu jest właśnie pierwszy rozdział :).
A skoro już tu jestem, to chciałabym również zachęcić do zajrzenia na mojego drugiego bloga - Zemstę Dystryktów, który jest fanfiction powieści "Igrzyska Śmierci" :D
Nareszcie! Długo wyczekiwana przeze mnie trójeczka! :)) ^^ Dziękuję kochana, poprawiłaś mi tym humor! :** :)) Wspominałam już, że szaleję za Twoim opowiadaniem? :))
OdpowiedzUsuńPodróż do Brem... Wybacz, ale moim pierwszym skojarzeniem był transport do Auschwitz. Okrutne, wiem! xD Na szczęście pojawienie się Luki wzniosło coś optymistycznego! :)) Podobało mi się, jak kpili sobie z nowych imion! Zgadzam się - są okropne! Ha, czyli nie tylko mi "Hans" źle się kojarzy! Ogólnie nie przepadam za szwabskimi imionami, jak dla mnie są takie twarde i upiorne! :D ^^
Wspaniale opisałaś widoki podczas podróży! Wydało mi się, że sama przebywam w tym autobusie i wyglądam za okno! :))
Nie rozumiem tylko tej całej nagonki na Boga... Przepraszam, ale jestem zapaloną obrończynią wiary! :D Rozumiem, że w obliczu cierpienia ludzi dopada zwątpienie. Jest to naturalne. Ale słowa w stylu "Jak miłosierny Bóg mógł na coś takiego pozwolić" są już dla mnie bezczelne. Wszystko to jest wynikiem grzechu pierworodnego. Ból i wojny dobiegną końca, ponieważ Ojciec wydał Syna na śmierć dla naszego zbawienia. Szkoda, że tak wielu o tym zapomina! :))
Chyba zboczyłam z tematu... Chciałam tylko powiedzieć kochana, że choć rozdział krótki, zauroczył mnie niemniej niż poprzednie! :)) Piszesz wspaniale, tak trzymaj! :))
Audiobook świetnie się słuchało! :)) :** Gratulacje dla plpytka! :)) :3 A na Twoje drugie opowiadanie wpadnę kochana w wolnej chwili! :)) *.*
Życzę potopu weny i oczywiście wypatruję czwórki! :** :3
Pozdrawiam serdecznie! <3
Nie chciałam obrazić niczyich uczuć religijnych, więc przepraszam i od razu wyjaśniam: Giulia jest osobą, która przez całe życie nie miała styczności z religią, a wszystko co wie na jej temat dowiedziała się od babci, która z kolei sama specjalnie wierząca nie była :P. Pisząc to starałam się wczuć w osobę, która może różnie postrzegać chrześcijaństwo między innymi przez to, że Bóg sam oddał swojego syna na śmierć za grzechy swoich wiernych :P.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz przepraszam i mam nadzieję, że spojrzysz na to w inny sposób :)
To ja kochana przepraszam! :)) Naskoczyłam na Ciebie... Rozumiem, każdy może postrzegać wiarę inaczej! ;))
UsuńHej. No i jest trójeczka. Od razu przepraszam za mój komentarz, bo mnie korci, żeby się do polemiki o Bogu wtrącić i dlatego będzie to długi tekst ;))
OdpowiedzUsuńZacznę jednak od rozdziału. Bardzo polubiłam Pana Smutnego. Chętnie go kupię na kumpla, jakkolwiek niemoralny handel ludźmi by nie był. ;) Naprawdę bardzo pozytywny się wydaje, a ja takich śmieszków lubię. Hans <3 Imię jak dla rasowego egzekutora. Tak złe, a dla mnie przy tym komiczne (rozszerzony niemiecki, masa zabawnych historii związana z tym imieniem xD).
Niecierpliwie wyczekuję czwóreczki. No i gratuluję audio! Przesłucham sobie przed snem. Kurczę, zazdroszczę Ci! Serio :D Ale tak mega, mega pozytywnie.
A co do Boga... Jako osoba wierząca nie poczułam się urażona. Rozumiem sytuację bohaterki, dla której Bóg był stosunkowo mało ważny w zaistniałych okolicznościach. Sama często miewam chwile zwątpienia. Fakt, że jeśli odpowiednio sformułuje się pytanie, to zawsze znajdzie się argument antyreligijny (np. Czemu jest tyle walk?).
Niemniej jednak nie rozumiem tej całej katolickiej propagandy. Zresztą nie tylko katolickiej. Dla mnie religia nie ma znaczenia – Bóg jest jeden i nie czuję potrzeby nadawania mu imion. Dla mnie jest miłosierny i myślę, że dla każdego będzie, jeśli tylko ów ktoś się do Niego zwróci. Jak dla mnie Giulia miała podstawy, by w niego wątpić. Proste i logiczne.
Tyle ode mnie.
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Hagiri z http://www.rozmowy-miedzymiastowe.blogspot.com
Hej! Świetny rozdział, super się czytało ;). Podoba mi się Twój styl. Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńKolejny super rozdział z kolejnymi super opisami. Serio, chyba jesteś na pierwszym miejscu na mojej liście blogosferowych pisarek opisów. :D
OdpowiedzUsuńPoznajemy wraz z Giulią trochę świata poza stolicą. I okazuje się, że już nie jest tak różowo. Jednak Wschód to Wschód - zobowiązuje do czegoś. xd
Od razu polubiłam nowych znajomych Giluii. Luca jest tak pozytywny i ma w sobie tyle energii, czuję, że będzie dobrym przyjacielem. Bianca też, choć jest idealną blond pięknością, a takie zazwyczaj są "tymi złymi" (dlaczego to blondynki zawsze muszą być wredne, no plz ;-;), to również wydaje się sympatyczna. W każdym razie oboje przypadli mi do gustu i jestem ciekawa, jak rozwinie się znajomość naszej trójki. :))
Ale faktycznie kiepską mają z tą zmianą imion, współczuję im, niby to tylko imię, ale też przecież tworzy ono w jakiś sposób osobowość.
A ja tak bardzo lubię niemieckie imiona, tym bardziej męskie - Hans, Friedhelm, Franz, Wilhelm - no piękne po prostu. :')) Ale żart z Hansem cudny, czarny humor, mój ulubiony!
Według mnie każdy ma prawo patrzeć na religię, jak uważa, byleby to nie obrażało innych. Ja nie czuję się urażona, więc spoko.
Czekam oczywiście na nowy rozdział.
Pozdrawiam i życzę masy weny,
terpsychorka
PS. Nominowałam Cię do LBA. :)) Jeśli się w to bawisz, to zapraszam: http://inne-teraz.blogspot.com/p/liebster-blog-award.html
Bardzo mi miło z tego powodu :). Odpowiem na pytania jak tylko znajdę odrobinę czasu :D
Usuń