14 lipca 2015

Rozdział piąty

            Jednym z niewielu komfortów w Rieth okazała się możliwość wyboru współlokatora do pokoju. Bez zastanowienia zapytałam się Bianki czy nie zechciałaby zamieszkać ze mną. Nie spodziewałam się luksusów. I słusznie, bo pomieszczenie za odrapanymi drewnianymi drzwiami było urządzone skromnie – po dwóch stronach wąskie łóżka, na których leżała poskładana biała wykrochmalona pościel i brunatne filcowe koce. Drzwi otwierane z impetem obijały się o metalowe wieszaki na kurtki. Naprzeciw usytuowana została szafa na ubrania i plecaki. W pokoju stały również dwa popisane biurka z trzema szufladami po boku na rzeczy osobiste. Rzuciwszy plecak na łóżko, czym prędzej wygrzebałam z niego drewniane pudełko z rysunkami i zdjęciami i schowałam je w środkowej szufladzie – jedynej zamykanej kluczykiem.
- Mogło być gorzej – stwierdziła Bianca dokładnie rozglądając się po pomieszczeniu. – Chociaż o jakieś przyjemniejsze warunki mogliby się postarać. Czuję się trochę jak w psychiatryku. – Usiadła na posłaniu i położyła na swoim biurku grubą księgę z ładnie zdobioną okładką.
- Piękna. – Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i pogładziła jej grzbiet kciukiem.
- W środku jeszcze piękniejsza. Chcesz zobaczyć? – Sięgnęłam ostrożnie po książkę i otwarłam ją na pierwszej stronie.
- To jest album? U was wciąż wywołuje się zdjęcia? – Wybałuszyłam oczy nie mogąc wciąż uwierzyć, że ktoś używa tradycyjnych metod tworzenia zapisów zdjęć
- Nie mów mi, że wy tylko zapisujecie je w wirtualnych albumach? Przecież cyfrowe zdjęcia mają się nijak do tych namacalnych fotografii
- Fakt, ja mam niestety tylko kilka wywołanych. Może dwa lub trzy. – Bianca pokiwała głową unosząc brwi do góry
- To przykre, że ludzie nie chcą kultywować już tradycji. No ale cóż, większość interesuje się nowoczesnością – mówiła z przekąsem. Gdy skończyła, westchnęła głęboko i wstała z posłania. – Wypadałoby się pojawić na obiedzie. Nie wiem jak ty, ale ja jestem cholernie głodna. – Natychmiast sięgnęłam do plecaka po menażkę, z której przyjdzie mi jeść przez kolejne trzy lata, jak nie przez całe życie. Gotowe wyszłyśmy z pokoju i stanęłyśmy na miejscu zbiórki – przy wejściu do budynku. Evan już tam na nas czekał. W ręku również dzierżył metalowe naczynie, a wolną rękę wcisnął głęboko w kieszeń.
- Jesteście pierwsze. Reszta powinna za moment się pojawić. Jak nie, to zrobią sobie wcześniejszą rozgrzewkę. Poniedziałek bez ćwiczeń jest przecież jak noga bez stopy. Niby jest, ale coś i tak nie gra. – Żarty się go trzymały przez cały czas. Gdyby sarkazm był cieczą, Evan byłby mokry i skapywałby wodą jak ktoś, kto ledwo wyszedł spod prysznica.
- Mam pytanie – odezwała się Bianca krzyżując ręce na piersi. Chłopak uniósł brew wysoko w górę.
- No?
- Czy obowiązują tutaj weekendy? Jak w ogóle toczy się tu życie? Pani generał niby nam wszystko wyjaśniła, ale ja wciąż czuję, że nic nie wiem o tym miejscu. – Brunet uśmiechnął się do niej przyjaźnie, a potem przeczesał krótkie włosy palcami.
- Blondi, weekendy to jedyne co mnie trzyma tu przy życiu. Gdyby nie one, już dawno byłbym tam – rzekł stukając nogą w podłogę. Dziewczyna pokiwała głową.
- Więc mam rozumieć, że nieźle dają w kość, tak?
- Cholernie. – Kiedy wypowiedział te słowa ujrzałam, że reszta grupy zaczyna się schodzić. Czym dłużej tu byłam, tym więcej niewiadomych potrafiłam odnaleźć w życiu, które mi wybrano. Nie pytałam jednak, mając nadzieję, że wszystkiego dowiem się w trakcie pobytu. Na polecenie naszego opiekuna ustawiliśmy się w dwuszeregu i takim szykiem ruszyliśmy w stronę stołówki. Z jego kwaśnej miny wynikało, że nic nie wiemy jeszcze o sztuce musztry, a prezentowany przez nas poziom był według niego gorzej, niż karygodny.
            Stołówka była metalową konstrukcją, na którą starannie założono beżową, choć już brudną i zakurzoną nieprzemakalną kapę. Pod nią ciągnęły się rzędy drewnianych stołów i ław, na której mieściło się około dziesięciu osób. Namiot z jednej strony przylegał do murowanego budynku będącego kuchnią polową. Ciemnozielone szerokie drzwi otwarte były na oścież, a w przejściu na krzesłach poustawiano ogromne gary, z których będąca akurat na służbie kuchennej grupa miała nakładać posiłek do menażek.
- W marszu rozejść się! – zakomendował Evan. – Podejdźcie tutaj, powiem wam jak wyglądają posiłki.
Cała grupa mimo trzęsących się z głodu dłoni i burczących brzuchów skupiła się wokół chłopaka chcąc usłyszeć co miał do powiedzenia i móc udać się zjeść.
- Tam – rzekł wskazując na powoli ustawiającą się do murowanej kuchni kolejkę – pobieramy posiłki. Czekamy grzecznie w kolejce, a potem siadamy do tamtych pięciu stołów w rogu. Tam jedzą pierwszoroczni. Miejsce, które zajmiecie teraz będzie wam przypisane do końca roku. Pamiętajcie jednak, że dzielicie stoły jeszcze z dwudziestką dzieciaków z pierwszego półrocza. – Uniosłam brwi. Pierwszego półrocza? O kogo w takim razie chodzi?, pomyślałam i kiedy opiekun pozwolił nam się rozejść, wraz z Bianką stanęłyśmy w kolejce.
- Siadamy z Luką. Trzeba będzie przytrzymać mu miejsce. – Kiwnęłam głową na słowa koleżanki.
Na obiad podano nam gulasz o wyglądzie ciemnobrązowej breji i dwie kromki ciemnego chleba. W smaku posiłek był taki sam jak z wyglądu – nijaki. Z konsystencji przypominał świeże błoto, a zapachu nie miał w ogóle. Chleb jednak był smaczny. Świeży, jeszcze ciepły.
- I jak wam się podoba szkoła? – zapytał Luca między kęsami. Bianca wzdychając przewróciła oczami.
- Szkoda gadać. Trzeba było schować się w szafie kiedy po mnie przychodzili. – Chłopak uniósł brew wysoko w górę.
- No przestań. Nie jest wcale aż tak źle. Ja się cieszę, że tu jestem. Zawsze chciałem być żołnierzem
- Przynajmniej tobie udało się spełnić marzenia – mruknęłam i zamoczyłam chleb w gulaszu. Usłyszeliśmy rytm wydobywający się spod ciężkich butów zmierzającej ku stołówce grupy dzieciaków. Szli dwójkami, w równych odstępach i odległościach z powagą wypisaną na twarzach. Idąca na ich czele dziewczyna z wygolonym bokiem pozwoliła im się rozejść. Po trzech krokach szyk zmienił się w zwartą grupę, by przy kuchni uformować kolejkę. Większość ekipy zdążyła już nas zauważyć i rozmawiała między sobą patrząc się to na siebie to na nas, chichocząc pod nosami.
- To są ci z pierwszego półrocza? – W głosie Bianki wyraźnie brzmiała niechęć. Wzruszyłam ramionami, nie chcąc zawracać sobie głowy ludźmi, z którymi za najpóźniej dwa miesiące zrównamy się umiejętnościami.
- Pewnie tak. Widziałaś jak świetnie chodzili? Aż wstyd mi iść z tą naszą hołotą – stwierdził Luca opierając się na łokciach.
Na stołówce co chwilę pojawiała się jakaś nowa grupa, idąca równie dobrze co pierwsza, a nawet lepiej. W końcu również nauczyciele postanowili stawić się na posiłku. Generał Muller szła razem z dwoma rosłymi mężczyznami ubranymi w zielone bojówki i czarne t-shirty opinające ich rozwinięte mięśnie.
- Pierwszoroczniacy. Ci mężczyźni od jutra będą uczyć was jak powinno się chodzić. Radzę wam się do tego przyłożyć i nie zachodzić im za skórę, bo gorzko tego pożałujecie. Dzisiaj jest poniedziałek, ale wyjątkowo macie jeszcze czas wolny, do końca dnia. W tym czasie macie się rozpakować i możecie nawiązać znajomości z innymi rekrutami. – Po jej tonie mogłam wnioskować, że wolne dni nie zdarzały się często.
Po skończeniu przez wszystkich posiłku generał nakazała wszystkim wstać z miejsc i na jej donośne „Dziękuję” odkrzyknęliśmy jej „Tak jest”. Evan podszedł do naszego stolika i powiedział, że mamy udać się do długich rynien stojących nieopodal i umyć swoje menażki, gdyż podczas sprawdzania porządku w pokojach brudne naczynia niejednokrotnie lądują za oknem.
- Za oknem? Czy nie jest to niszczenie mienia? – Thomas zmarszczył krzaczaste blond brwi i zmierzył chłopaka przenikliwym wzrokiem.
- Właściwie to menażki są własnością tej szkoły, więc psują swoje własne przedmioty
- To głupie! – stwierdził unosząc ręce w geście niezrozumienia.

- Najwyraźniej szkole nie brakuje pieniędzy, skoro lubią niszczyć naczynia i wydawać kasę na nowe. – Rudowłosa mówiła z przekąsem. Evan przewrócił oczami i kazał nam ruszyć się w końcu w stronę rynien, gdyż byliśmy jedynym zespołem, który jeszcze siedział przy stole. 

~*~

Nie jestem do końca przekonana co do tego rozdziału.
Akcja - [*]
Od niedzieli będę na wakacjach przez dziesięć dni (przerzucanie końskiego gówna - to jest to!(ale szczerze mówiąc wydaje mi się, że będzie to bardzo fajny wyjazd - nauczę się na porządnie opieki nad koniem, lonżowania, pokażę dzieciakom jak NIE jeździć konno :D:D:D)) i mam nadzieję, że znajdę pomysły jak kontynuować to dzieło grafomanii :D. 
Zastanawiałam się, czy by nie stworzyć zakładki z ciekawostkami na temat opowiadania - jak myślicie, czy byłoby to fajne?
No to by było na tyle.
Do następnego razu! :*

1 komentarz:

  1. Byłoby fajne :D O ciekawostkach mówię. A w zasadzie piszę xD

    A końskie gówno też nie jest takie złe. Jak już się spojrzy na konia z tej atrakcyjniejszej perspektywy, to mu się wybacza :D Przekonałam się o tym niedawno, bo sama pomieszkiwałam bardzo blisko stadniny podczas swojego wyjazdu. Śliczne zwierzaczki.

    Teraz do rzeczy: akcji może i zbyt wiele nie było, ale takie spowolnienie też jest potrzebne. Ciekawa jestem relacji, jakie zawiążą się między bohaterami, bo zapewne niedługo będą mogli liczyć już tylko na siebie nawzajem. Poza tym, czeka ich jeszcze mnóstwo roboty, bo muszą nauczyć się żyć w Rieth, z dala od rodziny, przyjaciół, wszystkiego. Smutna rzeczywistość, ale rzeczywistość.

    Czekam na następny rozdział i miłego wypoczynku Ci życzę :)

    Hagiri z Rozmów Międzymiastowych

    OdpowiedzUsuń