Jednym z niewielu komfortów w Rieth okazała się możliwość
wyboru współlokatora do pokoju. Bez zastanowienia zapytałam się Bianki czy nie
zechciałaby zamieszkać ze mną. Nie spodziewałam się luksusów. I słusznie, bo
pomieszczenie za odrapanymi drewnianymi drzwiami było urządzone skromnie – po
dwóch stronach wąskie łóżka, na których leżała poskładana biała wykrochmalona
pościel i brunatne filcowe koce. Drzwi otwierane z impetem obijały się o
metalowe wieszaki na kurtki. Naprzeciw usytuowana została szafa na ubrania i
plecaki. W pokoju stały również dwa popisane biurka z trzema szufladami po boku
na rzeczy osobiste. Rzuciwszy plecak na łóżko, czym prędzej wygrzebałam z niego
drewniane pudełko z rysunkami i zdjęciami i schowałam je w środkowej szufladzie
– jedynej zamykanej kluczykiem.
- Mogło być gorzej –
stwierdziła Bianca dokładnie rozglądając się po pomieszczeniu. – Chociaż o
jakieś przyjemniejsze warunki mogliby się postarać. Czuję się trochę jak w
psychiatryku. – Usiadła na posłaniu i położyła na swoim biurku grubą księgę z
ładnie zdobioną okładką.
- Piękna. – Dziewczyna
uśmiechnęła się ciepło i pogładziła jej grzbiet kciukiem.
- W środku jeszcze
piękniejsza. Chcesz zobaczyć? – Sięgnęłam ostrożnie po książkę i otwarłam ją na
pierwszej stronie.
- To jest album? U was
wciąż wywołuje się zdjęcia? – Wybałuszyłam oczy nie mogąc wciąż uwierzyć, że
ktoś używa tradycyjnych metod tworzenia zapisów zdjęć
- Nie mów mi, że wy
tylko zapisujecie je w wirtualnych albumach? Przecież cyfrowe zdjęcia mają się
nijak do tych namacalnych fotografii
- Fakt, ja mam niestety
tylko kilka wywołanych. Może dwa lub trzy. – Bianca pokiwała głową unosząc brwi
do góry
- To przykre, że ludzie
nie chcą kultywować już tradycji. No ale cóż, większość interesuje się nowoczesnością
– mówiła z przekąsem. Gdy skończyła, westchnęła głęboko i wstała z posłania. –
Wypadałoby się pojawić na obiedzie. Nie wiem jak ty, ale ja jestem cholernie
głodna. – Natychmiast sięgnęłam do plecaka po menażkę, z której przyjdzie mi
jeść przez kolejne trzy lata, jak nie przez całe życie. Gotowe wyszłyśmy z
pokoju i stanęłyśmy na miejscu zbiórki – przy wejściu do budynku. Evan już tam
na nas czekał. W ręku również dzierżył metalowe naczynie, a wolną rękę wcisnął
głęboko w kieszeń.
- Jesteście pierwsze.
Reszta powinna za moment się pojawić. Jak nie, to zrobią sobie wcześniejszą
rozgrzewkę. Poniedziałek bez ćwiczeń jest przecież jak noga bez stopy. Niby
jest, ale coś i tak nie gra. – Żarty się go trzymały przez cały czas. Gdyby
sarkazm był cieczą, Evan byłby mokry i skapywałby wodą jak ktoś, kto ledwo
wyszedł spod prysznica.
- Mam pytanie –
odezwała się Bianca krzyżując ręce na piersi. Chłopak uniósł brew wysoko w
górę.
- No?
- Czy obowiązują tutaj
weekendy? Jak w ogóle toczy się tu życie? Pani generał niby nam wszystko wyjaśniła,
ale ja wciąż czuję, że nic nie wiem o tym miejscu. – Brunet uśmiechnął się do
niej przyjaźnie, a potem przeczesał krótkie włosy palcami.
- Blondi, weekendy to
jedyne co mnie trzyma tu przy życiu. Gdyby nie one, już dawno byłbym tam –
rzekł stukając nogą w podłogę. Dziewczyna pokiwała głową.
- Więc mam rozumieć, że
nieźle dają w kość, tak?
- Cholernie. – Kiedy
wypowiedział te słowa ujrzałam, że reszta grupy zaczyna się schodzić. Czym
dłużej tu byłam, tym więcej niewiadomych potrafiłam odnaleźć w życiu, które mi
wybrano. Nie pytałam jednak, mając nadzieję, że wszystkiego dowiem się w
trakcie pobytu. Na polecenie naszego opiekuna ustawiliśmy się w dwuszeregu i
takim szykiem ruszyliśmy w stronę stołówki. Z jego kwaśnej miny wynikało, że
nic nie wiemy jeszcze o sztuce musztry, a prezentowany przez nas poziom był
według niego gorzej, niż karygodny.
Stołówka była metalową konstrukcją, na którą starannie
założono beżową, choć już brudną i zakurzoną nieprzemakalną kapę. Pod nią
ciągnęły się rzędy drewnianych stołów i ław, na której mieściło się około
dziesięciu osób. Namiot z jednej strony przylegał do murowanego budynku
będącego kuchnią polową. Ciemnozielone szerokie drzwi otwarte były na oścież, a
w przejściu na krzesłach poustawiano ogromne gary, z których będąca akurat na
służbie kuchennej grupa miała nakładać posiłek do menażek.
- W marszu rozejść się!
– zakomendował Evan. – Podejdźcie tutaj, powiem wam jak wyglądają posiłki.
Cała grupa mimo
trzęsących się z głodu dłoni i burczących brzuchów skupiła się wokół chłopaka
chcąc usłyszeć co miał do powiedzenia i móc udać się zjeść.
- Tam – rzekł wskazując
na powoli ustawiającą się do murowanej kuchni kolejkę – pobieramy posiłki.
Czekamy grzecznie w kolejce, a potem siadamy do tamtych pięciu stołów w rogu.
Tam jedzą pierwszoroczni. Miejsce, które zajmiecie teraz będzie wam przypisane
do końca roku. Pamiętajcie jednak, że dzielicie stoły jeszcze z dwudziestką
dzieciaków z pierwszego półrocza. – Uniosłam brwi. Pierwszego półrocza? O kogo
w takim razie chodzi?, pomyślałam i kiedy opiekun pozwolił nam się rozejść,
wraz z Bianką stanęłyśmy w kolejce.
- Siadamy z Luką.
Trzeba będzie przytrzymać mu miejsce. – Kiwnęłam głową na słowa koleżanki.
Na obiad podano nam gulasz
o wyglądzie ciemnobrązowej breji i dwie kromki ciemnego chleba. W smaku posiłek
był taki sam jak z wyglądu – nijaki. Z konsystencji przypominał świeże błoto, a
zapachu nie miał w ogóle. Chleb jednak był smaczny. Świeży, jeszcze ciepły.
- I jak wam się podoba
szkoła? – zapytał Luca między kęsami. Bianca wzdychając przewróciła oczami.
- Szkoda gadać. Trzeba
było schować się w szafie kiedy po mnie przychodzili. – Chłopak uniósł brew
wysoko w górę.
- No przestań. Nie jest
wcale aż tak źle. Ja się cieszę, że tu jestem. Zawsze chciałem być żołnierzem
- Przynajmniej tobie
udało się spełnić marzenia – mruknęłam i zamoczyłam chleb w gulaszu.
Usłyszeliśmy rytm wydobywający się spod ciężkich butów zmierzającej ku stołówce
grupy dzieciaków. Szli dwójkami, w równych odstępach i odległościach z powagą
wypisaną na twarzach. Idąca na ich czele dziewczyna z wygolonym bokiem pozwoliła
im się rozejść. Po trzech krokach szyk zmienił się w zwartą grupę, by przy
kuchni uformować kolejkę. Większość ekipy zdążyła już nas zauważyć i rozmawiała
między sobą patrząc się to na siebie to na nas, chichocząc pod nosami.
- To są ci z pierwszego
półrocza? – W głosie Bianki wyraźnie brzmiała niechęć. Wzruszyłam ramionami,
nie chcąc zawracać sobie głowy ludźmi, z którymi za najpóźniej dwa miesiące
zrównamy się umiejętnościami.
- Pewnie tak. Widziałaś
jak świetnie chodzili? Aż wstyd mi iść z tą naszą hołotą – stwierdził Luca
opierając się na łokciach.
Na stołówce co chwilę
pojawiała się jakaś nowa grupa, idąca równie dobrze co pierwsza, a nawet
lepiej. W końcu również nauczyciele postanowili stawić się na posiłku. Generał
Muller szła razem z dwoma rosłymi mężczyznami ubranymi w zielone bojówki i
czarne t-shirty opinające ich rozwinięte mięśnie.
- Pierwszoroczniacy. Ci
mężczyźni od jutra będą uczyć was jak powinno się chodzić. Radzę wam się do
tego przyłożyć i nie zachodzić im za skórę, bo gorzko tego pożałujecie.
Dzisiaj jest poniedziałek, ale wyjątkowo macie jeszcze czas wolny, do końca dnia. W tym
czasie macie się rozpakować i możecie nawiązać znajomości z innymi rekrutami. –
Po jej tonie mogłam wnioskować, że wolne dni nie zdarzały się często.
Po skończeniu przez
wszystkich posiłku generał nakazała wszystkim wstać z miejsc i na jej donośne „Dziękuję”
odkrzyknęliśmy jej „Tak jest”. Evan podszedł do naszego stolika i powiedział,
że mamy udać się do długich rynien stojących nieopodal i umyć swoje menażki,
gdyż podczas sprawdzania porządku w pokojach brudne naczynia niejednokrotnie
lądują za oknem.
- Za oknem? Czy nie
jest to niszczenie mienia? – Thomas zmarszczył krzaczaste blond brwi i zmierzył
chłopaka przenikliwym wzrokiem.
- Właściwie to menażki
są własnością tej szkoły, więc psują swoje własne przedmioty
- To głupie! –
stwierdził unosząc ręce w geście niezrozumienia.
- Najwyraźniej szkole
nie brakuje pieniędzy, skoro lubią niszczyć naczynia i wydawać kasę na nowe. –
Rudowłosa mówiła z przekąsem. Evan przewrócił oczami i kazał nam ruszyć się w
końcu w stronę rynien, gdyż byliśmy jedynym zespołem, który jeszcze siedział
przy stole.
~*~
Nie jestem do końca przekonana co do tego rozdziału.
Akcja - [*]
Od niedzieli będę na wakacjach przez dziesięć dni (przerzucanie końskiego gówna - to jest to!(ale szczerze mówiąc wydaje mi się, że będzie to bardzo fajny wyjazd - nauczę się na porządnie opieki nad koniem, lonżowania, pokażę dzieciakom jak NIE jeździć konno :D:D:D)) i mam nadzieję, że znajdę pomysły jak kontynuować to dzieło grafomanii :D.
Zastanawiałam się, czy by nie stworzyć zakładki z ciekawostkami na temat opowiadania - jak myślicie, czy byłoby to fajne?
No to by było na tyle.
Do następnego razu! :*
Byłoby fajne :D O ciekawostkach mówię. A w zasadzie piszę xD
OdpowiedzUsuńA końskie gówno też nie jest takie złe. Jak już się spojrzy na konia z tej atrakcyjniejszej perspektywy, to mu się wybacza :D Przekonałam się o tym niedawno, bo sama pomieszkiwałam bardzo blisko stadniny podczas swojego wyjazdu. Śliczne zwierzaczki.
Teraz do rzeczy: akcji może i zbyt wiele nie było, ale takie spowolnienie też jest potrzebne. Ciekawa jestem relacji, jakie zawiążą się między bohaterami, bo zapewne niedługo będą mogli liczyć już tylko na siebie nawzajem. Poza tym, czeka ich jeszcze mnóstwo roboty, bo muszą nauczyć się żyć w Rieth, z dala od rodziny, przyjaciół, wszystkiego. Smutna rzeczywistość, ale rzeczywistość.
Czekam na następny rozdział i miłego wypoczynku Ci życzę :)
Hagiri z Rozmów Międzymiastowych