Tydzień
później
Ktoś zaczął walić dłońmi i pięściami w drzwi, aż te ledwo
wytrzymywały w zawiasach.
- Wstawać! Trzy minuty
i zbiórka przed pokojami! – zagrzmiał ktoś z korytarza. Bianca ledwo podniosła
głowę z poduszki, nawet nie otwarłszy oczu.
- Już piąta? – głos
miała zdziwiony i nieco marudny, jednak po kilku sekundach z ociąganiem podniosła
się z posłania związując blond włosy w wysokiego kucyka. Ja jako że położyłam
się spać z włosami spiętymi w warkocza, zaraz zabrałam się za sznurowanie butów.
- Postaraj się
pospieszyć, nie mam ochoty dzisiaj pompować przez twoje zwlekanie – rzuciłam
jej ostrzegawcze spojrzenie i wybiegłam przed drzwi, stając na baczność. Bianca
dołączyła do mnie chwilę później. Kapitan Jensen, który prowadził rozgrzewki i
ogólne ćwiczenia rozwijające mięśnie, kondycję i wytrzymałość rekrutów był
mężczyzną, przed którym prędzej zsikałabym się ze strachu, niż spojrzała w jego
oczy pumy. Zresztą i tak miałabym z tym problem. Żeby móc spojrzeć na jego
twarz stojąc metr od niego, musiałabym zadzierać głowę tak mocno, że aż
rozbolały mnie szyja. A to wszystko przez to, że mierzył około stu
dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów. Przypominał budową pływaka, choć - o dziwo - nie był barczysty.
Kwatery mieszkalne w szkółce były podzielone tak, by na
jednym piętrze mieszkał cały jeden rocznik. Każdy miał swojego opiekuna, który
miał dopilnować, by jego podopieczni mieli zapewnioną poranną rozgrzewkę,
uczyli podstaw musztry, sprawdzali porządki i pilnowali, by nikt sobie krzywdy
nie zrobił. Od drugiego roku w szkole prowadzili też swoich rekrutów na posiłki
– na pierwszym roku zajmowali się tym koledzy z najstarszego rocznika. I
obrywali za tych tłumoków, którzy mieli problem z przystosowaniem się.
Jensen z kpiną w oczach rozejrzał się po twarzach stojących
na baczność dzieciakach. Przechadzał się po korytarzu sprawdzając, czy ktoś
przypadkiem nie stoi krzywo, czy ktoś się nie rozgląda, nie grzebie nogą w
podłodze.
- Spocznij – zagrzmiał.
– W dwuszeregu frontem do mnie zbiórka!
Na jego komendę prawie
pięćdziesiąt osób rzuciło się, by jak najszybciej ustawić się naprzeciw niego,
nie chcąc być ukaranymi za guzdranie się. Kiedy skończyliśmy, kapitan obrzucił
nas wzrokiem i nakazał ustawienie się według płci i wzrostu – najpierw najwyżsi
chłopcy, potem niżsi, następnie najwyższe dziewczyny i te niższe. Nagle w jego
oczach pojawiła się wściekłość.
- Ty! – wrzasnął wskazując
ręką w moją stronę. Poczułam na sobie lodowaty pot, ale nie zważając na niego
wyprostowałam się jak struna.
- Szeregowa Annika
Stefano! – odkrzyknęłam próbując opanować drżenie głosu.
- Chyba ci już trzy
razy przypominałem, że masz stać dalej, tak?!
- Tak jest panie
kapitanie! – odkrzyknęłam starając się uniknąć jego wzroku, prawie jakbym miała
do czynienia z ogromnym i agresywnym owczarkiem niemieckim.
- No to gdzie się
pchasz obok Grohn?! – zagrzmiał. Gdyby jego głowa nie była ogolona, mogłabym
być pewna, że rwałby sobie włosy z głowy. – Masz szczęście, że mam dobry dzień.
Inaczej cała kompania by sobie przez ciebie pompowała. Spocznij! – rekruci
odetchnęli z ulgą, by zaraz potem obrzucić mnie nienawistnymi spojrzeniami
kątem oka. Najbardziej przestraszyłam
się jednak dziewczyny stojącej na prawo ode mnie – w rudych dredach i ze
stalowym kolorem tęczówek przypominała mi meduzę. Zwłaszcza z wściekłą miną.
- A ty, Grohn. –
Dziewczyna stanęła na baczność – Masz czas do jutra, żeby rozplątać te strąki.
Nie chcę, żeby przez ciebie zalęgły się tu wszy. Jeśli jutro na zbiórce wciąż
będziesz miała te dredy, to najpierw osobiście zgolę cię na zero, a potem
dopilnuję, żebyś przez całe cztery godziny biegała z pełnym plecakiem. – Groźba
brzmiała jak najbardziej na poważnie. Poważnie do tego stopnia, że usłyszałam,
jak dziewczyna przełyka głośno ślinę. – Zrozumiano?! – wrzasnął mierząc ją
wzrokiem
- Tak jest! – odparła z
wahaniem w głosie
- Nie słyszę, Grohn!
Masz mi odpowiedzieć zdecydowanie, a nie gadać pod nosem! – Mężczyzna aż opluł
się zdzierając sobie gardło nad dziewczyną.
- Tak jest! – krzyknęła
głośniej. Jensen skinął głową i w końcu wydał komendę, żeby wyjść z budynku.
Biegiem udaliśmy się na asfaltowe boisko. Okrążyliśmy je trzy razy, a następnie
ustawiliśmy się w kole. Kapitan poprowadził sprawną i niezwykle dokładną
rozgrzewkę, wymagając od nas zaangażowania i sprawności fizycznej.
- Stefano! Dupa niżej!
Nie oszukuj, tylko pompuj! – Czułam na sobie presję, gdy mężczyzna pochylał się
nade mną sprawdzając, czy rzeczywiście ćwiczę tak jak od nas tego wymagał. – Mam
dość. Doprowadzasz mnie do migreny, dziewucho! Wy ćwiczcie, ja zajmę się waszą
rozleniwioną koleżanką. – Po tych słowach złapał mnie za ramię i zaprowadził na
błotnistą drogę ciągnącą się około kilometra na wprost. – Opad i czołgaj się.
Po pięć razy w obie strony. Po śniadaniu powtórka.
- Nie zdążę na zajęcia –
odezwałam się cicho, starannie unikając zerkania na jego twarz.
- A czy ja pytałem cię
o to czy zdążysz na zajęcia? Mnie to w najmniejszym stopniu nie interesuje!
Masz wykonać moje polecenie! Ty tak samo, Verde! I ty, Gruner! Widzę, jak się
obijacie! Do mnie i opad! – przez następne piętnaście minut czołgałam się do
wyznaczonego miejsca i z powrotem. Udało mi się wykonać jedną długość i aż poczułam jak ściska mnie w żołądku, gdy cała reszta rocznika szła
właśnie na śniadanie. Czym prędzej spięłam się w sobie i postanowiłam pokonać
wyznaczoną odległość nie bacząc na zmęczenie czy błoto, którym cała byłam
umorusana. Jensen obserwował mnie z daleka z założonymi rękami. Doszedł do
niego Evan. Zasalutował i rzekł coś cicho. Mężczyzna odpowiedział coś
lekceważąc go. Chłopak najwidoczniej zirytował się tym i podniósł głos, a
kapitan odrzekł coś grożąc mu palcem.
- Stefano! – zawołał po
chwili. – Powstań i na śniadanie. Potem dokończysz. –
Podniosłam się z ziemi na drżących rękach i westchnęłam głęboko mogąc się
wyprostować. Strzeliło mi w łokciach gdy je też prostowałam. Pobiegłam czym
prędzej do Evana, rzuciłam Jensenowi ciche „dziękuję” i wzięłam od chłopaka
menażkę, którą przyniósł dla mnie z pokoju.
Drogę do stołówki pokonaliśmy w milczeniu. Dopiero w
pobliżu stołów Evan odezwał się do mnie.
- Co narozrabiałaś,
księżniczko? - Rzuciłam mu wściekłe
spojrzenie i opowiedziałam co zaszło na rozgrzewce. Chłopak słuchał uważnie
moich słów, z minuty na minutę uśmiechając się coraz szerzej. Kiedy doszłam do
momentu, w którym powiedziałam o karze za „niedokładnie wykonywanie ćwiczeń”
parsknął śmiechem. – Cały Jensen. Zawsze gnoi pierwszoroczniaków. Macie
przesrane, że się wam trafił. Z nami się użerał tylko jeden semestr, bo poszedł
potem na urlop ojcowski, czy tam wychowawczy i mieliśmy święty spokój. Wam nie
odpuści. – Mówił trzymając ręce w kieszeniach. Patrzył przed siebie, twarz miał
pogodną. Patrząc na niego miałam wrażenie, że czerpie radość z gnębienia ludzi
wokół. A przynajmniej pokazywania im jak gorzej od niego się mają.
Na stołówce tradycyjnie siadłam przy stole z Bianką i
Luką, który głośno i niezwykle emocjonalnie komentował zachowanie kapitana, nie
szczędząc ordynarnych słów i zamaszystych ruchów dłoni prezentujących co
zrobiłby z tym gościem. Kiedy jednak wzrok Jensena powędrował w stronę głośnego
rekruta, ten pod wpływem kuksańca Bianki automatycznie opuścił dłonie i spuścił
wzrok.
Odchodząc od stanowiska do mycia menażek zauważyłam, jak
Jensen czeka na mnie w oddali, bacznie mi się przyglądając. Spięłam mięśnie.
Naczynie oddałam Biance, a sama poszłam się zameldować kapitanowi. Ten
poprowadził mnie w to samo miejsce co przedtem i męczył tak długo, aż w końcu
dokończyłam ćwiczenie. Dopiero wtedy pozwolił mi iść na zajęcia, a było to pół
godziny po ich rozpoczęciu. Super. Po prostu super.
- Dzień dobry –
odezwałam się po wejściu. Niski, ale niezwykle umięśniony mężczyzna przerwał
lekcję, żeby się mi przyjrzeć.
- Miło, że postanowiłaś
się pojawić na mojej lekcji, Anniko. Ile to się spóźniłaś? Piętnaście minut?
Dwadzieścia? Ach, nie. Pół godziny. Nie obchodzi mnie co cię zatrzymało na ten
czas i nie mam ochoty wysłuchiwać twoich tłumaczeń, ale powinniśmy ponosić
konsekwencje swoich czynów. Żeby oduczyć cię spóźnialstwa, do końca tygodnia
będziesz zajmować się sprzątaniem budynku mieszkalnego. Całego budynku
mieszkalnego. A teraz, jako iż przerwałaś nam naukę w połowie, a nie zrozumiesz
co było mówione na początku bez wyjaśnienia, proszę cię o wyjście z sali. Nie
chcę i nie mam zamiaru tracić swojego czasu na powtarzanie się. Spytaj się
kogoś o czym była mowa na zajęciach, a jak nikt nie będzie w stanie
wytłumaczyć, przyjdź do mnie. Odmaszerować – rzekł spokojnie, jednak z
wyczuwalną nutą rozdrażnienia. Kolejne pół godziny spędziłam na korytarzu
czekając na następne zajęcia. Byłam na siebie wściekła jak nigdy. I jak nigdy
tęskniłam za domem, gdzie wszystko było prostsze. Pragnęłam znaleźć się w swoim
łóżku ze szkicownikiem na kolanach, po raz enty próbując zobrazować Larsa w
jeszcze innej pozie, niż wcześniej.
- No to dzisiaj sobie
nagrabiłaś – stwierdziła Bianca, która pojawiła się obok mnie na przerwie.
Przewróciłam oczami i spojrzałam na nią. Po rozgrzewce miała trochę czasu żeby
się umyć i przebrać, dlatego wyglądała niemalże nieskazitelnie, patrząc na
standardy Rieth. W przeciwieństwie do mnie. Zabłocona, spocona i zmęczona
wyglądałam jakbym spędziła w okopach co najmniej trzy dni. Była godzina ósma
rano, a ja miałam wrażenie, jakby była szesnasta. Coś okropnego. – Powiem Evanowi,
że wieczorem nie będziesz mogła się pojawiać na czasie wolnym. Może coś
wykombinuje, żeby ci odpuścili te sprzątanie. – Pokręciłam głową z
zażenowaniem.
- Już wystarczająco mi
pomógł uwalniając od czołgania się. Jestem padnięta
jak nigdy. Najchętniej położyłabym się spać. – Blondynka uśmiechnęła się do
mnie i poklepała mnie po ramieniu, starając się, żeby ten gest był w jak największym
stopniu pokrzepiający.
- Spokojnie, Giulia.
Najgorsze masz już za sobą. Teraz tylko do obiadu i już z górki. Sama
zobaczysz. Powiem mu, że dostałaś dodatkową robotę. Spróbuj się obudzić przed
tą lekcją. Może tym razem uda ci się nie podpaść nikomu. – Puściła mi oczko
uśmiechając się zawadiacko.
Najgorsze, mruknęłam w duchu patrząc jak odchodzi szukać
naszego opiekuna. Pomimo tego, że znacznie przewyższał większość osób z całej
szkółki, odnalezienie go w tłumie rekrutów nie należało do najłatwiejszych
zadań. Dziewczyna stawała na palcach zadzierając przy tym głowę, próbując wychwycić
go wzrokiem. Kiedy jej się to udało, podbiegła do niego i wyjaśniła jak się
sprawy mają. Ten zaś pobladł i szybkim krokiem doszedł do mnie. W pierwszym
momencie miałam wrażenie, że w nagłym przypływie czułości zapyta jak to się
stało, że muszę sprzątać cały budynek i czy nie potrzebuję do tego pomocy, ale
zamiast tego usłyszałam:
- Nie waż się ruszać
łazienki na pierwszym piętrze. Jest nieużywana, bo kilka lat temu ktoś ją zalał.
– Jego głos zabrzmiał ostrzegawczo, jednak nie omieszkałam się zapytać dlaczego
tak bardzo chce utrzymać mnie z dala od tego pomieszczenia.
- Czemu? Ukryły się tam
syreny? – zakpiłam, aż z jego strony dosięgło mnie lodowate spojrzenie.
- Po prostu omijaj ją z
daleka. Zamknę cię w kanciapie woźnych, jeśli tam wejdziesz. – Odszedł pozostawiając
mnie całkowicie osłupiałą. Nie rozumiałam jego ostrzeżenia, ale bałam się, że
spełni swoją obietnicę jeśli rzeczywiście będę się kręcić wokół tego
pomieszczenia. Tym bardziej, że Evan wyglądał na człowieka, który zawsze
dotrzymuje słowa.
~*~
Uff! I woila! Oto i rozdział szósty!
Akcja powoli się rozkręca, a ja nawet tak dużo nie narzekam pisząc.
Wakacje to czas, kiedy pojawia mi się od trzech do siedmiu pomysłów na opowiadania, może oprócz Nienadchodzącego zdołam napisać coś jeszcze...?
Wszystko jest możliwe :P.
Czekam na więcej :) pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń-Mefistofiel
Dobrze, przeczytałam całość i nawet nie pyskowałam co rozdział. :D
OdpowiedzUsuńNie mogę wyjść z podziwu, że w komentarzach taka cisza. Naprawdę, Twoje opowiadanie jest niesamowite. Robisz czasami błędy, to prawda (kto ich nie robi?), ale nie są to jakieś wielkie rzeczy, a fabuła naprawdę ciekawi i wciąga. Bardzo polubiłam główną bohaterkę, jest taka zadziorna i nie daje sobie dmuchać w kaszę. Lubię też Evana - naprawdę fajna postać. Jestem ciekawa jak Annika sobie dalej poradzi no i dlaczego ma unikać ten jednej jedynej łazienki. Czy tylko ja miałam skojarzenie z łazienką Jęczącej Marty? :D
Dodatkowo, klimat Twojego opowiadania nieodparcie kojarzy mi się z książką "Czas Żniw" Samanthy Shannon, którą recenzowałam jakiś czas temu. Nie wiem, czy ją znasz. Trudno mi nawet określić, skąd wzięło się moje skojarzenie, ale... no czytając "Czas Żniw" czułam się podobnie, jak teraz, gdy połykałam kolejne rozdziały. Z ta różnicą, że - uwaga, uwaga - Nienadchodzące Światło podoba mi się bardziej. :D
Jestem bardzo ciekawa, co wydarzy się dalej i co tak naprawdę oznacza tytuł, dlatego pisz szybciutko kolejny rozdział! A gdy już się pojawi, bardzo proszę byś dała mi znać. ;)
Pozdrawiam ciepło,
Valakiria
Legendy Verionu: Iskra
PS: W tym rozdziale zobaczyłam tylko jedną, małą literówkę: Może coś wykombinuje, żeby ci odpuścili te sprzątanie. – Pokręciłam głową z zażenowaniem.. Drobiazg :)