W Brem zawrzało. Rekruci stali się porównywalni do os, do
których gniazda ktoś wrzucił patyk, jakim była wiadomość o wyjeździe za granicę
państwa. Aura strachu, podniecenia i niepewności zdominowała wszelkie inne
emocje kłębiące się w ich głowach, zamykając je w trumnie stworzonej przez
negatywne odczucia. Nagle też okazało się, że przygotowania stały się bardziej
stresujące, niż sam wyjazd. Wielokrotnie można było spotkać na korytarzach
ludzi kontemplujących nad listą rzeczy, które mieliśmy ze sobą zabrać, a także
tych, którzy w dzikiej wściekłości oskarżali swoich współlokatorów o kradzież
przedmiotu, skazując poszkodowanego na karę ze strony nauczycieli. Na ten czas
odwołano też wszystkie zajęcia teoretyczne, nieprzydatne w sztuce przetrwania
na terenie zanieczyszczonym przez niegdyś spuszczone nań bomby. W ciągu trzech
dni przygotowań doskonaliliśmy sztukę rozkładania namiotów, gotowania na
kuchniach polowych i zasad panujących na wartach nocnych. Oprócz tego
powtarzaliśmy system zachowań w różnych sytuacjach, plany ewakuacji, czy obrony
w razie nagłego ataku. W przypływie adrenaliny z dnia na dzień coraz mocniej
czułam napięcie i nieprzyjemne ciepło w łydkach idące aż do stóp, gdzie
przechodziło w lodowate zimno, jakbym boso brodziła po kostki w śniegu.
Wrażenie było to do tego stopnia uciążliwe, że czułam,
jak drętwieją mi kończyny, a ręce drżą. Przez cały czas. Bianca stała się
natomiast niezwykle nerwowa, chwilami nie do zniesienia. Zgrzytała zębami na
każdą próbę rozmowy z mojej strony, na pytania zadawane przez kogokolwiek
odburkiwała, lub po prostu wzdychała ciężko. Jeśli zaś ktokolwiek próbował
zwrócić jej uwagę na nieodpowiednie zachowanie (czyli każdy, kto chciał z nią
zamienić słowo), ta obrzucała go nienawistnym spojrzeniem, przyprawionym o
gniew z domieszką ironii.
Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim zachowaniem u
nikogo, kogo miałam okazję spotkać w swoim życiu. Nawet mama, zirytowana moimi
ciągłymi sprzeczkami z bratem nie była w stosunku do innych taka jak Bianca w
ciągu tych trzech dni.
Najbardziej ironiczne
jednak było to, z jaką łatwością wyszukiwałam podobieństwa i różnice pomiędzy
życiem w Rieth, a domem. W każdej chwili, w każdym momencie egzystencji czułam,
jak każda moja kończyna, każda kość, każdy mięsień, każdy narząd, a nawet każda
komórka odrzuca wszystko, z czym przyszło mi się zmierzyć będąc kadetką. Cała
ja nie chciałam pogodzić się wciąż z faktem, że mieszkam, gdzie mieszkam i będę
miała żyć tak, jak mi przykazano wtedy w urzędzie. Miałam nadzieję na to, że
wraz z wymiotami pozbędę się z mojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości
fałszywego domu, jakim stało się dla mnie Rieth. Niestety. Próżne stały się moje
marzenia. Niebezpieczeństwo czyhające na każdym kroku i utrzymanie granic Brem
w porządku to los, jaki na mnie spadł. I nic ani nikt nie mógł tego zmienić. To
także zaczęłam sobie uświadamiać szykując się na pierwszy poligon. To życie nie
jest tym, które chciałabym przeżyć.
Po ostatnim dniu przygotowań cieszyłam się jednak, że
mogę zasnąć w spokoju, wiedząc, że jutro nie będę musiała zastanawiać się nad
tym co zobaczę za granicą, a po prostu ujrzę to na własne oczy. Jedna jedyna
myśl kołatała mi się jednak po głowie, gdy przykładałam twarz do twardej
poduszki, niegdyś białej, a całe ciało przykrywałam gryzącym materiałem koca –
co jeśli zwariuję?
- Bianca – odezwałam
się do dziewczyny, która od dobrych kilku minut zwrócona była przodem do
ściany, a tym samym tyłem do mnie – Bianca – powtórzyłam jej imię.
- Hm? – mruknęła ledwo
zauważanie przekręcając prawie w całości przykrytą głowę w moją stronę tak, że
widziałam jedynie czubek jej nosa.
- Boję się. –
Odpowiedziało mi głośne, ciężkie westchnięcie. Kolejne z jej strony od tych
trzech dni – ja wiem, że może to ciebie nie interesować, czy coś, ale po prostu
muszę wyrzucić to z siebie, bo po prostu umrę. – Następne westchnięcie
- Też się boję –
odparła cicho, przekręcając się cała w moją stronę. – Nie chcę o tym nawet
myśleć, serio. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że oni nie chcą nam nawet
powiedzieć co tam jest – ściszyła głos do szeptu, jakby bojąc się, że ktoś
mógłby podsłuchać naszą rozmowę – bo zobacz, uczą nas jak przetrwać, jak się
ewakuować, co zrobić podczas ataku. Ale co z tego, kiedy ja nawet nie wiem z
czym mam walczyć? – jej głos stał się bardziej rozgorączkowany. Faktycznie, nie
było nam wiadome czego możemy się spodziewać. A Bianca broniła się rękami i
nogami przed przyznaniem się przed samą sobą do tego, że się boi. Nie chciała
sama tego zrozumieć. A co dopiero powiedzieć to komuś innemu?
- Myślę, że jest tylko
jedno lekarstwo na strach – odezwałam się cicho.
- Jakie?
- Położyć się spać.
Inaczej nie wytrzymam przez ten stres – odpowiedziałam na jej pytanie,
szczelniej przykrywając się kocem.
- Masz rację. Dobranoc.
– Zaraz po wymówieniu tych słów, dziewczyna przewróciła się na drugi bok i
natychmiast usnęła. Ze mną było zresztą podobnie.
Po przebudzeniu okazało się, że zasnęłam na samym środku
gruzowiska. Nie byłam świadoma tego, w jaki sposób zawędrowałam tam, z daleka
od wzroku innych kadetów i nauczycieli. Nie rozumiałam także, jak mogło się
okazać, że całe trzy dni, a także rozmowa z Bianką mogła okazać się snem.
Rozejrzałam się po pustkowiu. Na horyzoncie nie widziałam kompletnie nic.
Najdziwniejsze jednak było to, jak pomimo rozległej przestrzeni odczuwałam
dziwną klaustrofobiczność. Pewnie przez niebo, które zdawało się ze swymi
dziwnie buro-pomarańczowymi chmurami wisieć tuż nad moją głową, przytłaczając
mnie. Miałam na sobie sztywną kurtkę moro, którą otuliłam się chcąc dodać sobie
otuchy. Westchnęłam głośno. Stałam po kostki w cegłach i pyle. Kiedy
spróbowałam westchnąć po raz drugi, okazało się to niemożliwe. Próbując złapać
oddech, po prostu zaczęłam się dusić. Poczułam się tak, jak gdybym za wszelką
cenę starała się wydostać spod powierzchni wody, mając przywiązane nogi do
ciężkiego kamienia leżącego na samym dnie. Łapczywie zaczęłam chwytać
powietrze, coraz bardziej osuwając się w ciemność. Straciłam czucie we
wszystkich czterech kończynach i upadłam na ziemię. Nie tak miałam umrzeć,
pomyślałam, a zaraz potem ogarnęła mnie ciemność.
Obudziłam się z wrzaskiem, z czołem całym zlanym gorącym
potem. Tak samo jak w śnie, gwałtownie unosiłam klatkę piersiową, starając się
złapać oddech.
- Rany, Giulia, co ci
jest? – odezwała się Bianca. Jej głos przepełniony był zarówno zaspaniem, jak i
troską. Spojrzałam na okno. Na zewnątrz wciąż panowały egipskie ciemności.
- M-miał-am
k-ko-koszm-m-mar – wydukałam, starając się uspokoić. Położyłam się na plecach,
zamykając przy tym oczy.
- Spróbuj zasnąć.
- Dobrze, spróbuję –
odparłam uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście to, co wydarzyło się na
gruzowisku było jedynie senną marą. Położyłam się na plecach i wzrok wbiłam w
biały sufit pokoju. Sen przyszedł chwilę później.
Jak codziennie zostałyśmy obudzone pięścią walącą w drzwi
od strony korytarza. Głos kapitana Jensena nawoływał do szybkiej toalety
porannej, dopakowania ewentualnych rzeczy i przygotowania się na mającą odbyć
się dwadzieścia pięć minut później zbiórkę. Zeszłam z łóżka wyjątkowo
ślamazarnie i wciągnęłam buty na nogi. Następnie pościeliłam łóżko i ze
szczoteczką i pastą do zębów w ręce pognałam do łazienki, chcąc uniknąć tłumów.
Tuż za mną biegła Bianca. Pomimo szczerych chęci, pomieszczenie pełne było już
dziewcząt wykonujących czynności higieny porannej. Tłoczyły się przy
umywalkach, stawały w kolejce do ubikacji, a inne zaś przebierały się na
środku. Łazienkę wypełniał zapach pomieszanych antyperspirantów przeróżnych
marek oraz zapach białego mydła, które dostawaliśmy od szkoły na początku każdego
miesiąca, a które większość osób zużywała na pranie swoich skarpetek i majtek,
gdy nie było nikogo, kto mógłby pożyczyć proszku do prania. Nietrudno się
domyślić, że gdy tylko nadarzyła się okazja, by być w sklepie w centrum Rieth,
to każdy podchodził do półek z kosmetykami i wybierał coś dla siebie. Nie ma
chyba nic gorszego, niż ponad dwieście osób pachnących dokładnie tak samo.
Nijak. Podobno władze szkoły nie pochwalały takiego zachowania, jednakże nie
zakazywały kupowania zapachowych żelów pod prysznic. Byłoby to zresztą dość
idiotyczne, zwłaszcza, że w Rieth nie pozwalają kadetom na e k s c e s y
s e k s u a l n e, jak to nazywają fizyczną i psychiczną więź między
dwojgiem ludzi.
Po skończonej toalecie wróciłyśmy do pokoju.
Dopakowałyśmy najpotrzebniejsze przedmioty i udałyśmy się na miejsce zbiórki,
do której zostało aż dziesięć minut. Sprawdziłam po raz enty czy na pewno
zabrałam ze sobą śpiwór, menażkę, przybory do mycia, latarkę, ubrania terenowe
i mundur. Włosy jak codziennie związałam w koński ogon na czubku głowy, a na
ramiona zarzuciłam kurtkę moro. Postawiwszy plecak u swoich stóp, przysiadłam
na nim. Na placu apelowym, który był miejscem zbiórki zaczęli pojawiać się inni
kadeci. Zaroiło się od podekscytowanych i równie przerażonych ludzi, niepewnych
tego, co miało się stać. Na miejsce przybył również kapitan Jensen, sierżant
Hallo, opiekunka drugiego roku i kapitan Brommer, który zajmował się trzecim,
najstarszym rocznikiem. Gdy wybiła godzina spotkania, a wszyscy powinni być na
miejscu, Brommer, który był mężczyzną wielkim jak szafa dwudrzwiowa i wydającym
się silnym jak mutant, zgolonym na jeża i o wzroku niemalże wilczym (w Rieth
taki wzrok to już nic nowego) odezwał się:
- Opiekunowie roczników
przeprowadzą zbiórkę swoich kadetów! Każdy ma mieć ze sobą swój plecak.
Wstałam więc z niego i zarzuciłam sobie na plecy. Na
komendę Jensena cały rocznik ustawił się według płci i wzrostu. Nastąpiło
odliczanie. Na teren zbiórki przyjechały autokary mające zabrać nas za granicę
Brem. Wsiedliśmy według roczników i semestrów. Te same pomarańczowe, odrapane
autobusy straszyły brzydką popękaną skórą na siedzeniach i błotem na podłodze.
Coś rzadko były sprzątane. W końcu z szarpnięciem i głośnym rykiem silnika
ruszyliśmy, mając pod swoimi nogami swoje pakunki. Pojazdy zatrzymały się
jedynie przy kolejnej bramie – metalowej, niezwykle grubej i wysokiej,
zwieńczonej u góry kilkoma rzędami drutu kolczastego. Po obu stronach stały
wieżyczki, na których urzędowali wyznaczeni do pilnowania granic żołnierze. Nie
mieliśmy więcej postojów.
~*~
Ja wiem. Ja wiem, że nawaliłam, że długo, strasznie długo mnie nie było, a rozdział powinien być dłuższy. Niestety, klasa maturalna boli. Przez cały szereg lektur szkolnych zadanych na ten rok ledwo odnajduję czas na coś co ja chciałabym czytać. No, ale jakoś daję radę!
Nie będę obiecywać, że będzie mnie tu więcej. Postaram się pisać dostatecznie szybko, ale tylko tyle mogę powiedzieć na tę chwilę.
Jako pocieszenie dodam jednak, iż tworzymy z plpytkiem zwiastun Nienadchodzącego! :')
Na chwilę obecną chciałabym Wam wszystkim życzyć wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, żeby był lepszy od 2015, żeby pozytywnie zaskakiwał!
Do następnego!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko w mig, tak mnie wciągnęło! Pisz dalej bo to jest naprawdę bardzo dobre,będę tu zaglądać i sprawdzać czy już jesteś :-)
OdpowiedzUsuń