- Stój! Nie ruszaj się. – Jacob
niespodziewanie syknął i szarpnął mnie za ramię, przytwierdzając jednocześnie
do na wpół zniszczonej przez czas ściany. Popatrzyłam na niego zdziwionym
wzrokiem, jednak on nie kwapił się, żeby odpowiedzieć. Wymieniał spojrzenia z
Evanem, który lekko wychylał się, patrząc, co zaalarmowało jego przyjaciela.
- O kurwa, stary,
Zarażony – szepnął i schował się tuż obok nas. Jego przyjaciel prychnął cicho, utwierdzając
Evana w przekonaniu, że zachował się właśnie jak Kapitan Oczywistość. – Czwarte
stadium – dodał, wychylając się ponownie. Nie rozumiałam, co to znaczy te "czwarte stadium", ale byłam niemalże pewna, że nie wróży to nic dobrego.
- Pokażcie mi tę
maszkarę. – Chciałam dowiedzieć się w końcu z czym mamy walczyć, bo do tej pory
nikt nie raczył mi tego wyjaśnić, co mnie niezwykle już irytowało. Chłopcy
przepuścili mnie, a ja zerknęłam w stronę domniemanego potwora. Stał tyłem. Był
wzrostu dorosłego człowieka, może odrobinę wyższy. Na całej długości szerokich
ramion skórę miał pokrytą dziwnymi krostami w odcieniu brudnej zieleni, z
czerwonym środkiem, jakby nabrzmiałym krwią i ropą, który w każdym możliwym
momencie może wybuchnąć. Brudne plecy były po prostu ogromne i niezwykle
umięśnione, a malutka głowa nie pasowała do jego cielska i przypominała zgniłe
jajo. I dokładnie tak samo śmierdziała. Jęknęłam, gdy poczułam odruch wymiotny,
ciesząc się jednocześnie z tego, że mam na sobie maskę gazową. Mutant musiał
mnie usłyszeć, bo odwrócił się z warknięciem przywodzącym na myśl tygrysa, lub
lwa. Był szybki i niezwykle czujny. Chłopaki odsunęli mnie od miejsca z
widokiem na monstrum i z przerażeniem spojrzeli po sobie. Evan złapał swój
karabin i na migi przekazał nam, byśmy odbezpieczyli swoje bronie. Potem pokazał
nam kiedy ruszać do ucieczki.
Rzuciliśmy się przed siebie, niczym spłoszone stado
gazel, podczas pościgu drapieżnika na sawannie. Adrenalina uderzyła mi do głowy
do tego stopnia, że nie zwracając na nic, biegłam przed siebie na oślep,
pokonując małe przeszkody, omijając większe i zupełnie się nie męcząc. Nie
patrzyłam nawet w stronę chłopaków, tym bardziej, że za sobą słyszałam potężny
ryk bestii, który jakby był coraz to bliższy. Wyciągnęłam Dynamika w jego
stronę i za pomocą Wielkiego Bum strzeliłam w korpus zmutowanego człowieka.
Pocisk świsnął i uderzył go w klatkę piersiową, a z jego gardła wydobył się
zdławiony głos połączony ze skowytem kopanego psa. Nie zatrzymał się jednak.
Dalej gnał przed siebie, ścigając nas, jeszcze bardziej rozwścieczony, niż
przedtem. Z lewej strony zasypał go grad strzałów, który spowolnił bestię do
tego stopnia, żebym mogła zatrzymać się na najbliższą osłoną i odetchnąć
chwilę. Popatrzyłam na niego od frontu. Miał najbrzydszą twarz świata. Na
prawej części pojawiła się ogromna buła, szara narośl, która przysłoniła jego
oko i zdeformowała usta. Na drugiej stronie twarzy również wyrosły
zielono-czerwone krosty, które przy kolejnych strzałach wybuchały, ulatując ze
świszczącym gazem, aby w ich miejscu tworzyć czarne wyrwy, sięgające aż do mięśni
objętych jakby martwicą. Konając wydobył jeszcze z siebie samotny ryk i padł
twarzą na ziemię. Jego głowę pokrywała szczecina, przypominająca włosy na ciele
świni. Był naprawdę obleśny. Cieszyłam się, że maska oprócz radioaktywnych
promieni pochłaniała także przykry zapach, bo mogłam być pewna, że czując odór
mutanta porzygałabym się niemal natychmiast.
Chłopcy przytruchtali do mnie chwilę później. Sapali po
męczącym biegu.
- Nic ci nie jest,
Cardona? – spytał Evan, sprawdzając nogą obutą w ciężkie buty wojskowe, czy
mutant przypadkiem się nie rusza. Pokręciłam głową i westchnęłam głęboko. W
tamtym momencie nawet te wkurzające przezwisko nie zrobiło na mnie większego
wrażenia. – Ten to był prawdziwy oblech, co, Jacobie? – Jego przyjaciel
zarechotał, przyglądając się martwemu cielsku.
- Jest taki paskudny,
że aż bym wziął sobie jego głowę jako trofeum. Myślisz, że będzie to zabójstwo
półrocza? – zapytał Evana, który zabezpieczał ponownie broń. Zaśmiał się pod nosem,
kucając przy potworze. Wyglądał tak, jakby chciał złapać go za policzek i
poruszać nim, jak nielubiana ciotka, która dawno nie widziała swoich
siostrzeńców.
- Zdecydowanie będzie
to nawet zabójstwo roku. Szkoda, że nie wziąłem aparatu, to bym mu zrobił
zdjęcie. – Nie wytrzymałam. Zaczęła mnie już irytować ich igraszka z trupem
mutanta.
- Serio, bawi was to?
Przecież to jest obleśne, to, co wy robicie! – wybuchłam wyrzucając ręce w górę.
Oni zaś spojrzeli po sobie i zaśmiali się. Nie rozumiałam ich zabawy.
Zachowywali się tak, jakby wcale przed pięcioma minutami nie uciekali przed
rozjuszonym olbrzymem, który pstryknięciem palca mógł złamać nam kręgosłupy.
- Oj, Cardonko. – Jacob
spojrzał na mnie z politowaniem. W jego głosie brzmiała fałszywa troska. Wiedziałam,
że ze mnie żartuje. – Potraktuj to jako sport. Trochę jak strzelanie z
wiatrówki, trochę jak bieg z przeszkodami, trochę jak zabawa w chowanego. Jeśli
nie jesteś w stanie wytrzymać psychicznie w ciągłym stresie i powadze, wrzuć na
luz. Serio. Musisz się jeszcze wiele nauczyć o naszym świecie
- A gdyby… to coś
zabiło któregoś z nas? – Opowiedział mi wzruszeniem ramion. Nie spodziewałam
się takiej reakcji.
- No cóż, wypadek przy
pracy
- Selekcja naturalna –
dodał od siebie Evan, śmiejąc się przy tym. Nie sądziłam, że rekruci są do tego
stopnia przyzwyczajeni do tego, że mogą zginąć, że aż zaprzyjaźnili się ze
śmiercią i na każdym kroku się z nią drażnią.
Droga powrotna minęła spokojnie. Jeśli można oczywiście wędrówkę
po opuszczonej betonowej dżungli, gdzie pod nogami plątały się stare i
zniszczone przedmioty codziennego użytku, gruz i metal ze zdewastowanej
konstrukcji budynków nazwać spokojną. Wracaliśmy jednak czujni, co chwilę
nasłuchując, czy nic za nami nie przylezie do obozu, skazując nas tym samym na
spore problemy. Naprawdę spore. Żadne z nas nie było w stanie nawet domyślić
się, jakie konsekwencje by to ze sobą niosło. Wiedzieliśmy jedynie, że Muller
nie przymknęłaby na to oka.
Niedługo
potem dotarliśmy do podobozu. Przywitał nas gwar i czujne spojrzenia
wartowników, którzy stojąc przy bramie dzierżyli w dłoniach karabiny. Wśród
nich wypatrzyłam Daniela Surykatkę, którego twarz wyrażała furię. Furię i chęć
zniszczenia. Chudą buzię chłopaka, od brody, aż po czubki uszu pokrywał
szkarłat, a oczy wyglądały, jakby mogły ciskać piorunami. Prosto we mnie.
Pomachałam do niego nieśmiało, a on odwrócił głowę ze złością, nie mogąc
na mnie patrzeć. W sumie mu się nie dziwiłam, skoro przez tego durnia, Evana
nie mogłam podejmować samodzielnie decyzji, narażając tym samym ludzi z mojego
otoczenia na wartowanie. Zameldowaliśmy się u Jensena, by móc korzystać z
zasłużonej wolności. Szybkim krokiem zmierzałam w stronę swojego namiotu, chcąc
zrzucić z siebie ubrania i rozłożyć się na łóżku. Drogę jednak zastawił mi
Evan, wyciągając przed siebie rękę. Usta wygiął w łuk, czekając na moją
reakcję.
- Nie tak prędko,
Cardona. Najpierw oddasz mi swoje rzeczy. – Prychnęłam i niemalże zaśmiałam mu
się w twarz.
- Bardzo zabawne, Evan.
Zejdź mi z drogi. – Przeszłam obok niego, szturchając go jednocześnie
ramieniem. Chłopak w trybie błyskawicznym przecisnął się obok mnie i ponownie
nie dał mi jak przejść. Westchnęłam, coraz bardziej poirytowana wyciągniętą po
moje, m o j e rzeczy ręką. – Tę rękę to se wsadź w dupę.
Nic ode mnie nie dostaniesz, idź męczyć kogoś innego. – Próbowałam go wyminąć,
odbijając krok w prawo, który Evan powtórzył, z jeszcze szerszym uśmiechem.
Widać było, że jest z siebie cholernie zadowolony.
- Oddasz go po dobroci,
albo użyję siły, a tego chciałbym uniknąć – rzekł spokojnie. Był z siebie dumny
i uważał, że nie będę się już więcej sprzeciwiać. Jakże się mylił. Na moich
ustach pojawił się dziwny grymas, mający przypominać o moim poirytowaniu.
Napięłam wszystkie możliwe mięśnie i zacisnęłam dłonie na swoich rzeczach.
- Goń się, serio, goń
się, Evan. – Ciekawiło mnie, czy się tego spodziewał. Tego, że nie miałam
najmniejszego zamiaru odpuścić. Byłam znacznie waleczniejsza, niż zawsze
zakładał i nie lubiłam się poddawać. Choćby nie wiem co. Całe życie kłótni z
młodszym bratem przygotowały mnie do walki o swoje racje, tym bardziej, że
Marcello był tak samo uparty jak ja.
Twarz bruneta stężała. Zielone oczy stały się jakby
zamyślone, jakby chłopak zastanawiał się, co powinien zrobić. Wyciągnięta ręka
powędrowała na dół i spoczęła w kieszeni spodni, a chwilę później w jej ślad
poszła druga. Czyżby dał sobie spokój? Odpowiedź na moje nieme pytanie przyszła
chwilę potem, gdy usta chłopaka wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu, a dłonie
niespodziewanie wystrzeliły z kieszeni, lądując na moich biodrach. Chłopak
niemal w biegu przerzucił mnie sobie przez ramię, nie zważając na krzyki i
protesty, żeby mnie odstawił na ziemię. Nawet fakt, że biłam go pięściami po
lędźwiach i kopałam ciężkimi butami w brzuch i nogi nie sprawił, że zwolnił
kroku. Ba, wręcz przyśpieszał.
- A teraz, Giulio,
pokażesz mi gdzie mieszkasz, oddasz grzecznie swoje rzeczy i uspokoisz się –
wysapał, a ja zastanowiłam się. Zaraz, Giulio?
To był chyba pierwszy raz, kiedy Evan użył mojego imienia, co zdezorientowało
mnie do tego stopnia, że przestałam na moment wierzgać wszystkimi kończynami.
- Odstaw mnie, kurwa,
na ziemię – warknęłam i poczułam, jak chłopak zaczyna pode mną się trząść.
Śmiał się ze mnie. Mogłam się założyć, że wyglądałam komicznie, zwisając bezwładnie
z jego ramienia. Czerwona, z krwi, która dopłynęła mi do twarzy.
- Tutaj?
- Tak, tutaj –
odpowiedziałam niemal błagalnie. W tej pozycji niezwykle ciężko było cokolwiek
mówić. Evan ponownie się zaśmiał, a jego zacisk na mojej talii nieco zelżał.
- Jesteś tego pewna,
Cardona?
- Jestem tego pewna,
jak niczego do tej pory. – Poczułam jak wzrusza pode mną ramionami, a zaraz
potem zaczęłam się zsuwać na ziemię głową w dół.
- No dobrze, skoro tak
mówisz, to odstawię cię na ziemię. – Zaczęłam protestować, ale on pozwolił mi
swobodnie spadać, nie przejmując się tym, że mogłam sobie skręcić kark. –
Uważaj tam na głowę, bo możesz nabić sobie guza. – Znowu zaczęłam wierzgać,
kurczowo łapiąc się tyłu czarnej koszulki z logiem naszej Akademii.
- Co ty robisz? Nie,
nie, nie! Trzymaj mnie! – Znowu się zaśmiał, słysząc mój błagalny ton. Poprawił
mnie sobie na ramieniu i ponownie ruszył przed siebie. Szliśmy po wydeptanej
suchej trawie placu apelowego, zmierzając tym samym do namiotu, w którym
mieszkałam. Obserwowałam obozowisko do góry nogami, patrząc jak kadeci chodzą
po ziemi, która w tamtym momencie była niebem, nie przejmując się, że pod nimi
jest błękitne niebo, w które mogli wpaść jak w dziurę. Przestałam walczyć o
przetrwanie i pozwoliłam siebie nieść.
Po chwili wylądowałam na plecach na swojej pryczy. Zaraz
potem Evan dopadł mój plecak podręczny i nim zdążyłam zaprotestować, uciekł z nim do
siebie. Zdawałam sobie sprawę, że nie odzyskam go tak szybko, jak bym chciała,
bo prawdopodobnie nie oddałby mi pakunku do następnego wyjścia w teren.
Zbliżała się pora obiadu. Zastępy powoli zmierzały w kierunku łaźni polowej, by
umyć ręce i twarz po męczących i brudnych godzinach poza obozowiskiem, by
odświeżyć się i poczuć lepiej przed posiłkiem. Niestety, zarówno w Rieth jak i
tu, w obozie, jedzenie było dokładnie takiej samej jakości – dawało odpowiednią
ilość elektrolitów i kalorii, jednak nie miało kompletnie żadnego smaku, ani
tym bardziej zapachu. Z niecierpliwością czekałam na przepustkę, by przypomnieć
sobie cud domowych posiłków. By przypomnieć sobie nienachalną słodycz
truskawek, soczystą kwaskowatość pomarańczy, dziwne wrażenie odrętwienia
podniebienia, które wywoływało kiwi no i smak prawdziwego, doprawionego
bazylią, suszonymi pomidorami i pesto mięsem z kurczaka. Myśląc o tych
wszystkich przysmakach, poczułam jak ślina dopływa mi do ust, niczym fala
podczas przypływu.
Splotłam dłonie za głową i oparłam się o nie, wciąż
leżąc. Czułam się zmęczona wszystkim, co działo się od ostatnich kilku
miesięcy. Dziwiło mnie, że Ci z Góry i wojsko
mydlili nam oczy kłamstwami i chcieli się brutalnie pozbyć niewinnych
ludzi, utrzymując, że są zarażeni niebezpiecznymi chorobami. Najgorsze jednak w
tym wszystkim było to, że omamieni słowami Muller, my, niczego nieświadomi
kadeci, mieliśmy stać się bronią. Bronią na ludzi. Brzydziłam się tym, że
rozkazano nam przelewać krew. Krew, która do końca życia miała broczyć nasze
ręce i zostawiać na nich piętno. Już wcześniej postanowiłam, że nikogo nie
zabiję. W tamtej chwili, gdy przypomniałam sobie widok zdziczałych dzieci,
których oczy wyrażały nieufność, stałam się tego jeszcze pewniejsza.
Wiedziałam, że mój plan będzie trudny, możliwe, że wręcz niewykonalny, ale
chyba oszalałabym, gdybym miała zabić człowieka. Nieważne, czy winnego, czy
nie. Nie jestem mordercą, pomyślałam i podniosłam się z posłania. Rozplątałam
ciasnego francuza i pozwoliłam zmęczonej skórze głowy choć na chwilę się
rozluźnić, przeczesując tymczasem ciemne pasma palcami. Przyjrzałam im się
przez chwilę. Właściwie, to nie były wcale takie ciemne. Pojedyncze włosy
odbijały się rudością, inne jarzyły złotawym odcieniem. Nigdy jakoś nie byłam
nimi na tyle zainteresowana, żeby patrzeć na każdy włos osobno. Razem tworzyły
ciemną kaskadę sięgającą ramion i tyle mi wystarczyło.
Do namiotu wparowała Bianca. Szeroki uśmiech rozświetlał
jej twarz, a oczy błyszczały jej z podniecenia. Z blond warkocza wypadło jej
kilka kosmyków, a policzki odznaczały czerwonością rumieńca, który na nich
wykwitł. Dziewczyna wydawała się niezwykle podniecona, gdy siadała obok mnie na
łóżku, wystukując ciężkimi buciorami rytm w ziemi. Uniosłam brwi, czekając aż
zacznie mówić. Ta nachyliła się nad moim uchem i nim przemówiła, zaśmiała się
krótko.
- Pocałowaliśmy się – rzuciła
cicho, a ja, nie myśląc co właściwie robię, pisnęłam na cały namiot,
przepełniając go radością spowodowaną zauroczeniem przyjaciółki. Ta uciszyła
mnie jak najprędzej. Dziewczyny z mojego zastępu spojrzały w naszą stronę,
jakby nie wierząc, że w takim miejscu jak to, możliwe jest okazywanie radości.
- Dove? Quando? Come?* – Nasza rozmowa zamieniła się w konspiracyjny
szept w ojczystym dialekcie. Bianca opowiedziała, jak kręcąc się po suchych
lasach napotkali dość świeże ślady ogniska. Potem usłyszeli za sobą kroki,
dlatego niewiele myśląc rzucili się do ucieczki i ukryli w jakimś zarośniętym
rowie. Tam odczekali chwilę. Luca leżał na niej, chcąc zasłonić ją swoim
ciałem. Gdy wszystko się uspokoiło, zszedł z niej i niewiele myśląc pocałował
ją, pozostawiając w odrętwieniu i szoku.
- Mamma mia! – Bianca uśmiechnęła się promiennie na mój okrzyk
radości. Chwilę potem przyjrzała mi się dokładnie, marszcząc przy tym brwi.
- A Ty, Giulio aka
Anniko? Z kim ty w końcu poszłaś? – Prawie zapomniałam, że tak mam naprawdę na
imię. I było mi z tym całkiem dobrze. Westchnęłam, czując nagłą złość.
- To chyba była
najgłupsza sytuacja do tej pory – mruknęłam siadając po turecku. Bianca uniosła
jedną brew do góry. Nie była już tak idealnie wyskubana jak przy transporcie do
Rieth. W końcu w Akademii nie było zbyt wiele czasu na pielęgnację ciała
większą, niż niezbędne minimum. A nawet, jeśli którakolwiek z dziewcząt
znalazłaby czas, by się upiększyć, to zapewne nie miałaby na to ani siły ani
większej ochoty. – Bo patrz, najpierw poszłam do Daniela, tego z naszej grupy
no i go zapytałam, czy niemiałby ochoty iść ze mną, w końcu siedział w tym
swoim namiocie jak król świata, zamiast dogadywać się z kimś, czy mógłby się z
nim zabrać, czy tam przygotowywać się do drogi. No i co. Podchodzę, pytam go, a
ten z łaską się zgodził, to poczułam się od razu lepiej. Zresztą nie dziwota,
bo lepiej iść w ten niebezpieczny świat z kimś równie nieobeznanym co ty, niż
sam jak palec. – Bianca pokiwała głową, wsłuchując się w moją historię. Czekała
na puentę, która miała niedługo nadejść. – No i jak się już chłopak zgodził, to
postanowiłam podejść do tego ćwoka, Evana, który zabrał moje rzeczy i zażądać,
żeby mi je zwrócił i to zaraz. A wiesz co on na to? – Z każdym kolejnym słowem
czułam się coraz bardziej wściekła i zażenowana całą tą durną sytuacją, która
zaszła przed wyjściem w teren. Dziewczyna chyba nie była świadoma tego, co on
sobie wymyślił, żeby się ze mnie ponabijać.
- No, co ci powiedział?
- Powiedział mi, że
dostanę swoje rzeczy, o ile zabiorę się z nim i z jego kumplem, bo Daniel to
lebioda i jedynie narobi mi i sobie kłopotów. – Przerwał mi chichot koleżanki,
którą najwyraźniej bawiła historia mojego nieszczęsnego losu. – Takie to
zabawne?
- A żebyś wiedziała! –
odparła, kładąc się na plecach w poprzek łóżka. – A co potem? – zapytała
- No i z nimi poszłam,
bo co miałam niby zrobić? – westchnęłam. Ominęłam fragment, w którym
uciekaliśmy przed rozjuszonym potworem i zaserwowałam opowieść, jak wkurzyło
mnie to, że chłopak znowu zabrał moje rzeczy. Bianca przybrała dziwną minę.
Wyglądała na zniesmaczoną.
- To czemu nie
pójdziesz i mu tego nie ukradniesz? Przecież to twoje rzeczy, czemu miałby niby
nimi dysponować? – Miała rację. Skoro chłopak nie chciał ich dać normalnie,
mogłam sobie je sama zabrać. I to postanowiłam. Tuż przed ciszą nocną, gdy nad
obozem zawisł mrok wieczora.
***
Brudnokremowe burty namiotów przybrały ciemną barwę.
Czerwonogranatowe chmury wisiały nisko na niebie, nadając wieczorowi
przytłaczający klimat i jakby klaustrofobiczne wrażenie, które dziwnie
komponowało się w ogromną, pustą przestrzenią wszędzie wokół. Latarnie
rozświetlały jedynie przestrzeń wokół płotów, dzięki czemu wartownicy mogli
swobodnie obserwować, czy ktoś niepowołany nie kręci się blisko podobozu. Cała
reszta – magazyny, kadrówki, kuchnia polowa i namioty mieszkalne – skąpane
były w ciemności. Dlatego też łatwiej było mi prześlizgnąć się do właściwego
miejsca. Tego, gdzie mogłam zastać swoje rzeczy. Stąpałam ostrożnie. Podnosiłam
nogi wysoko w górę, starając się nie potknąć o naciągi namiotów. Można było też
zauważyć słabe światła latarek przebijające się przez materiał sufitu i
szalejące między szumami wydawanymi przez grzebiących w plecakach kadetów oraz
ich ściszonych rozmów.
- Uwaga obóz! Pięć
minut do ogłoszenia ciszy nocnej! – Przywarłam do tylnej burty któregoś z
namiotów, czując nagły atak paniki. Musiałam się koniecznie pospieszyć. Moje
serce przyspieszyło swoje bicie. Jeszcze bardziej, gdy zbliżyłam się do
odpowiedniego namiotu.
- Dobra, poszli jeszcze
umyć zęby. Mamy jakieś dwie, może trzy minuty. Sprawdziłeś wszystko wokół? Nikt
tu się nie kręci? – Usłyszałam przytłumiony głos Jacoba, po których nastąpiły
kroki najpierw do jednego, a potem do drugiego krańca namiotu. W tamtym
momencie cieszyłam się, że ukryłam się z boku materiałowego domu.
- Czysto. Możemy mówić.
– Zaintrygowały mnie szepty, które ucinali, gdy tylko usłyszeli niepożądany
dźwięk. Na kucaka podkradłam się pod tylne wejście, starając się nie narobić
hałasu.
- Udało mi się zabrać trzy
karabiny, choć wcale nie było to łatwe. Hallo w końcu skapnie się, że znika
broń i żarcie. Mam jednak problem. I nie wiem jak go rozwiązać. Bo powiem ci
szczerze, że mnie zaczyna to przerażać. – Jacob nie odpowiedział. Ja natomiast
przysunęłam się bliżej, nie chcąc zgubić ani słowa. Co oni, kurde, kombinują?
- Jaki?
- Giulia widziała
Batalliki w moim plecaku. – Poczułam jak serce w mojej piersi zaczyna
galopować. Musiałam wstrzymać oddech, żeby nie pozwolić sobie na głośne westchnięcie.
Towarzysz Evana milczał uparcie, choć ja tak bardzo chciałam wiedzieć, jakie
konsekwencje będzie miało to, że za dużo widziałam.
- Jutro, czy pojutrze
kolejna wyprawa. Dogadamy się z Hankiem, że zapisze nas na listę wybranej
broni. Weźmiemy te karabiny i podrzucimy im. Obiecywaliśmy od pół roku, że
dostaną nowe karabiny. W końcu przyszła na to pora.
- Co z dziewczyną? –
Pauza
- Nikt jej nie uwierzy,
gdy nie zobaczą broni. Pogadasz z nią i dasz znać, że ma trzymać język za
zębami, bo zrobi się nieprzyjemnie. – Zmroziło mi krew w żyłach. Nie
spodziewałam się, że ta gadka o przemycaniu papierosów i bimbru to nie żart.
Nie spodziewałam się również dowiedzieć, że ci ludzie szykują się do rewolucji.
Rozmowę chłopaków przerwało przyjście reszty zastępu Evana. Wtedy postanowiłam
się wycofać do siebie.
* (Wł.) Gdzie? Kiedy?
Jak?
~*~
Chciałabym przeprosić za dłuuuugą nieobecność. Jeśli śledzicie mnie na Wattpadzie, mogliście zauważyć, że rozdział pojawił się tam dawno temu. Tutaj jednak zapomniałam wrzucić [sic!]. Za co serdecznie jeszcze raz przepraszam!
Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo długo mnie nie było, ale serio, psychologia jest bardzo absorbująca!
Aktualnie jestem w trakcie kończenia rozdziału trzynastego i jeszcze w tym tygodniu (a może nawet i dzisiaj?) zamierzam go wrzucić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz