23 grudnia 2016

Rozdział trzynasty

            Następny poranek przyniósł nam chłód przenikający niemal do kości. Zima zbliżała się nieubłagalnie, a ja nigdy nie sądziłam, że na wschodzie da o sobie znać w taki sposób. Nigdy nie spędziłam u babci zimy, a Cardona serwowała pogodę, która w tym miejscu przypominałaby raczej kwiecień, niż listopad.
            Oddychając, widziałam parę ulatującą z moich ust, a dreszcze raz po raz spinały mi mięśnie w spazmach. Wojskowa kurtka moro nie dawała oczekiwanego ciepła. Musiałam założyć pod nią gruby sweter w odcieniu khaki, a szyję owinąć arafatką. Poranek o godzinie szóstej był wciąż ciemny. Jedynie oślepiający blask lamp halogenowych pozwalał się zorientować, w którą stronę się szło. I pozwalał dojrzeć, czy za chwilę nie potknie się o naciąg namiotu.
            Dzień zaczął się jakoś inaczej, niż wszystkie poprzednie. Rozkazy wydawane przez dowódców brzmiały jakby… milej, mniej despotycznie i wrogo, a ja nie umiałam zrozumieć, jaki jest powód ich nagłej zmiany. Bo na pewno nie rachunek sumienia. Nawet Muller, która zazwyczaj patrzyła na nas jak na karaluchy, uśmiechała się. Zmarszczyłam brwi. Wyglądała na dumną i przypominała kogoś, kto nie może się powstrzymać, żeby nie podzielić się dobrą wieścią z innymi. Nawet wizualnie przypominała bardziej kobietę, niż zazwyczaj. Pomimo zgolonych włosów. Momentami powstrzymywała się, żeby nie zacząć podskakiwać z radości.
            - Po śniadaniu przyjadą niezwykle mili goście – zaczęła, zanim jeszcze rozpoczęliśmy poranny bieg i rozgrzewkę. – Ogólnokrajowa telewizja zainteresowała się naszym projektem rozbudowy państwa. Chcą nakręcić o nas materiał – ciągnęła, przechadzając się przed dwuszeregiem z rękoma splecionymi za plecami. Nigdy nie widziałam jej takiej szczęśliwej, jak tamtego dnia. Serio. – Na ich przyjazd chcę, żebyście byli w jak najlepszej formie. Macie pokazać na co was stać. Jesteście patriotami. Udowodnijcie im, jak kochacie ojczyznę. – Tu już zaczynała się chłodna manipulacja. Nic nowego. Wytrzymałam ją z zaciśniętymi zębami, bez ruchu wpatrując się na wprost, stojąc w pozycji na baczność.
- Może się zdażyć, że poproszą kilku z was, żeby powiedzieli do kamery kilka słów. Pokażcie się wtedy z jak najlepszej strony – dodała Hallo, która nie pokazywała takiego optymizmu, jak generał.
Potem ruszyliśmy truchtem na rozgrzewkę. Para nieustępliwie uciekała z ust kadetów, którzy posłusznie biegli za Brommerem. Buty wydobywały cichy tent podczas miarowego, równego kroku, doskonale już wyćwiczonego przez miesiące ćwiczeń. W szyku panowała zasada jedna czacha, jedno ucho, przypominająca o tym, że mamy iść w idealnie równych odstępach i odległościach, idealnie za osobą przed nami i obok nas. Po serii pompek, przysiadów, skłonów i wymachów wróciliśmy na teren ośrodka, by umyć się i przygotować na śniadanie.
            Zaczynało się robić jasno, gdy płucząc twarz usłyszałam odgłos nadjeżdżającego terenowego samochodu. Głowy myjących się kadetów z zaciekawieniem powędrowały w kierunku dudniącego dźwięku silnika. Tuż przed bramą stała ogromna terenówka w odcieniu brązu. Kierowca, zatrzymany przez wartownika, wysiadł z auta i przekrzykując hałas tłumaczył mu kim jest i dlaczego chce wjechać na teren naszego podobozu. Dopiero po interwencji Muller mężczyzna został wpuszczony.
            - Na moją komendę całość baczność! – wrzasnęła Muller, gdy podeszła do niej pięcioosobowa ekipa z kamerą, statywem i mikrofonem na długim kiju. Uśmiechała się, a wręcz wyszczerzała zęby udając dumną z naszego posłuszeństwa. A tymczasem obóz, jak zawsze na tą komendę, zatrzymał się i zamilkł, jakby ktoś wcisnął pauzę. – W dwuszeregu, frontem do mnie zbiórka! – Nie mieliśmy większego wyboru. Musieliśmy się przed nią ustawić. Tym bardziej teraz, kiedy chciała się pokazać przed ludźmi z telewizji. Redaktorka, kobieta niska, o czarnych włosach i geometrycznej fryzurze przypominającej hełm na skuter, popatrzyła się na nas z podziwem w oczach.
- To było dobre. Możemy powtórzyć zbiórkę, żebyśmy mogli to nagrać? – zapytała i aż klasnęła w dłonie, gdy generał skinęła głową. – No to super. Franco, Giuseppe, rozkładajcie sprzęt! – nasza dowódczyni uniosła jednak rękę, chcąc na chwilę ich zatrzymać.
- Zanim jeszcze zaczniecie, wszyscy tu zgromadzeni, wraz ze mną i resztą kadry, chcielibyśmy was powitać na naszym obozowisku i podziękować za chęć nagrania materiału o naszej misji. – Hełmownica, bo tak nazwałam redaktorkę, wyszczerzyła zęby i poprawiła spodnie moro, które pasowały do jej eleganckiego makijażu jak pięść do nosa. Wywołani przez nią mężczyźni, Franco i Giuseppe, którzy mocowali się z kamerą, szukając odpowiedniego miejsca na usytuowanie jej, również wyróżniali się ze swoimi eleganckimi jeansami, jasnymi butami i markowymi koszulkami na tle nieposkromionego dziczu, błota i ukrywających się na gruzowiskach potworów. Przy ich nieskazitelnym wyglądzie poczułam się, jakbym od trzech miesięcy się ani razu nie umyła.
- To pryszcz. – Serio? Ktoś w ogóle tak mówi? – Uwielbiamy ludzi pasji i patriotów. Wy jesteście i tymi i tymi. Kochamy nasz kraj, a ci, którzy chcą go nadal rewitalizować i powiększać jego tereny są dla nas bohaterami narodowymi. – Serio? Serio w to wierzycie? Nie bądźcie głupi, pokażcie co ona naprawdę kombinuje, albo spadajcie stąd jak najszybciej!, pomyślałam próbując przekazać sens swoich słów za pomocą ruchów oczu i brwi.
            Kolejne godziny przyniosły musztry, prezentowanie umiejętności strzeleckich, bojowych i skradania się. Kamera krążyła wokół podobozu i troszkę poza nim. Hełmownica błądziła między ludźmi i prosiła ich o powiedzenie kilku słów. Przynajmniej mnie zostawiła w spokoju, z czego bardzo się cieszyłam. Po obiedzie dostaliśmy czas wolny do końca dnia. Nie wiedzieliśmy dlaczego, jednak zamiast się nad tym zastanawiać, woleliśmy skorzystać z przerwy. Gdy po ścisłej ciszy poobiedniej chciałam napełnić bukłak wodą z ogromnego zbiornika, zauważyłam, że redaktorka wraz ze swoją świtą ustawiała małe studio telewizyjne na środku placu apelowego. Moja brew powędrowała w górę. Żaden z naszych nauczycieli nie pozwalał na robienie syfu i rabanu na placu apelowym, nawet na zostawienie głupiej menażki, a ci ludzie mogli zrobić z podobozem co im się żywnie podobało.
- Pani generał, czy jest pani gotowa na wywiad? – Z namiotów wychyliły się ciekawskie głowy kadetów, gdy Hełmownica zawołała Muller.
- Miałam problem z doborem munduru – zaczęła wychylając się w stroju polowym, z koszulą moro z krótkim rękawem i spodniami khaki z tym samym wzorem, wsadzonymi w idealnie błyszczące ciężkie buty. Ostrzyżoną głowę ozdobiła czarnym beretem z godłem lwa na złotym tle. Nalewając do bukłaku wody, kątem oka obserwowałam jak kobieta na ślinę poprawiała krzaczaste brwi. Prychnęłam cicho. W życiu nie widziałam, żeby zależało jej na wyglądzie.  – Stwierdziłam jednak, że w polowym będę wyglądać bardziej profesjonalnie. – dodała, gdy redaktorka poprawiała błękitne tło i na nowo ustawiała krzesełka, na których miały zasiąść.
            Kolejne długie minuty spędziłam na obserwowaniu przeprowadzanego wywiadu. Muller karmiła dziennikarkę takimi samymi bzdurami jak nas. Mówiła o rewitalizacji nowych ziem, o domniemanym ratowaniu ludzkich istnień i pozwoleniu im na zamieszkanie na terenie Brem.
            Czekałam z niecierpliwością na nadchodzącą noc. Chciałam jeszcze bardziej uciec od tego cyrku, niż kiedykolwiek wcześniej.
***
            Następny dzień przyszedł do nas wcześniej, niż zazwyczaj. Pobudka zmusiła nas do wstania z posłań tuż po godzinie czwartej trzydzieści. Po dość ociężałej i powolnej zbiórce zaspanych jeszcze żołnierzy, gdzie obok naszej kadry wciąż stała ekipa telewizyjna, zostaliśmy powiadomieni o następujących czynnościach.
- Ostatnio na zwiadach dowiedzieliśmy się od dwójki z was, że nieopodal naszego obozowiska znajduje się spore miasteczko ludzi. Waszym zadaniem jest zorientowanie się, czy wśród nich jest ktoś niezarażony i pozbyć się tych chorych. W razie problemów każda para będzie miała przy sobie krótkofalówkę, żeby wezwać posiłki. Nie dajcie się zwieść. Dzicy mogą być uzbrojeni i niebezpieczni. Pójdziecie w składach takich samych jak ostatnio. Macie sobie nawzajem pomagać, nawet między parami. Miejcie oczy dookoła głowy. I nie dajcie się zabić. – Muller jeszcze nigdy nie mówiła do nas  a ż   t a k i m  poważnym tonem. – Kilku z was będzie miało na głowach kamery. Materiał z tej wyprawy zostanie także ukazany w naszej reklamie – ciągnęła tonem, jakby specjalnie jej się nie spieszyło. Zresztą, byłam jej trochę o to wdzięczna. Nie chciałam wykonywać jej kolejnych rozkazów. – Powodzenia – zakończyła i kazała nam się zacząć przygotowywać.
            Dygotałam na całym ciele. Byłam bardziej zestresowana, niż ostatnim razem. Fakt, że wiedziałam z czym miałam do czynienia wcale nie ułatwił mi wyjścia poza teren obozu. Wręcz przeciwnie. Czułam, że kolejne spotkanie z ogromnym Promiennikiem nie skończy się dla mnie przyjemnie.
            Idąc po ulubioną broń, poczułam jak ktoś nasuwa mi coś na głowę i następnie uderza w to dłonią tak, że aż poczułam dudnienie w uszach. Rozejrzałam się zdezorientowana.
- Przyda ci się jakaś ochrona na twoją śliczną główkę. –Usłyszałam obok siebie chichot Evana, gdy poprawiał mi kask na głowie. – A jak ładnie poprosisz, to dostaniesz gaz maskę. – Popatrzyłam na niego z politowaniem. Na szczupłej twarzy chłopaka rysował się delikatny uśmiech. Zauważyłam też, że  zarost na jego szczęce znacznie się wydłużył.
- O nic nie będę się prosić. Masz mi oddać moje rzeczy, bo… - Zatrzymałam się, zastanawiając co powinnam mu powiedzieć, żeby poszło mu w pięty. Chłopak uniósł jedną brew w górę, z drwiącym uśmieszkiem na ustach.
- Bo? – przedrzeźnił mnie, krzyżując ręce na piersi.
- Bo ktoś się może dowiedzieć o zaginionych Trzydziestkach Czwórkach. – Evan momentalnie zbladł i brutalnie łapiąc mnie za przedramię, pociągnął mnie za przyczepę z prysznicami.
- Nie wiem co kombinujesz, ale uwierz, nie chcesz mieć we mnie wroga. – Jego ton był ostry, a spojrzenie lodowate. Poczułam zimne dreszcze na plecach, chociaż policzki mnie paliły.
- Słyszałam o wszystkim, o czym gadaliście przedwczoraj. O sobie również – odwarknęłam. Uścisk na ręce stawał się coraz mocniejszy.
- Lepiej milcz, dobrze ci radzę. Jeśli jeszcze raz staniesz mi na drodze, przysięgam na swoją matkę, zacznę od obcinania ci palców, a skończę na tym, że zabiję cię w niewybredny sposób. – Nie zmienił swojego tonu nawet na chwilę. Palcem mierzył prosto we mnie, a w oczach nie czaił się żart. Mówił całkowicie serio. Serce biło mi jak oszalałe. – Wyraziłem się wystarczająco jasno? – Energicznie pokiwałam głową. – Dobrze. A teraz idziemy po broń i spotkamy się z Jacobem.
            Skończyło się na tym, że razem wyszliśmy zza pryszniców, ja z czerwonymi policzkami, a Evan na powrót z typowym dla siebie uśmiechem. Widząc nas razem, wychodzących z ukrycia, koledzy chłopaka wybuchli gromkim śmiechem.
- Ej stary, coście tam razem robili? – Usłyszeliśmy za sobą rozbawione pytania wścibskich kadetów.
- Całowaliśmy się – odpowiedział spokojnie Evan, na co ja przystanęłam i spojrzałam na niego z zażenowaniem. Tylko on był w stanie grozić mi śmiercią, a potem wmówić wszystkim wokół, że przeżywaliśmy wspólnie upojne chwile. Przez następnych kilka metrów słyszałam niewybredne komentarze pod swoim adresem. Evan pogromca cardonianek. Tak zaś okrzyknęli chłopaka. Przewróciłam oczami. Tego dla mnie było aż za dużo. Zdecydowanie za dużo. A tymczasem ja wciąż stresowałam się nadchodzącą misją.
***
            Polecono nam przejść na północ od obozowiska. Tam, za suchym lasem miały być ruiny miasta, a w nim nasz cel. Przechodziliśmy przez gąszcz gołych drzew, pochyleni, stąpając ostrożnie, jakby bojąc się stawiać każdy kolejny krok. Broń trzymaliśmy wyciągniętą w pogotowiu. Inne pary poruszały się podobnie do nas, gotowi do oddania strzałów, w większych odstępach.
Zbliżamy się do celu. Lewe skrzydło, przed linią drzew połóżcie się na ziemię. Znajdźcie słabe punkty. My zajdziemy ich z drugiej strony. Na mój znak ruszacie. Trzymajcie się planu. Odbiór.
Trzeszczący dźwięk wydobył się z krótkofalówki. Rozkazy wydawał Jensen, który prowadząc prawe skrzydło, przewodził naszej pierwszej poważnej akcji.
- Przyjąłem. – To było jedyne słowo, które Evan powiedział od dłuższego czasu. Do tej pory uparcie milczał, podobnie jak Jacob, który dowiedział się o całej sytuacji od Evana, kiedy podeszłam do zbrojowni po odbiór swojego ulubionego pistoletu. Wiedziałam to po jego spojrzeniu. Chwilę potem znaleźliśmy się na skraju lasu. Zgodnie z rozkazem położyliśmy się na ziemi, w milczeniu obserwując życie toczące się w slumsach.
            Pierwszy raz widziałam coś takiego. Prowizoryczne namioty zbudowane na belkach i resztkach ścian budynków ciągnące się przez wiele metrów. Łącznie może ze sto pięćdziesiąt domów. Co bogatsi (albo bardziej wpływowi) grzali się w stojących jeszcze domach, gdzie mogli schronić się przez wiatrem, deszczem i śniegiem. W koksownikach palił się ogień, przy którym grzały się obdarte dzieci i starsi ludzie.
Wszyscy na pozycjach. Snajperzy, wasz ruch.
Po serii głośnych wystrzałów można było obserwować narastającą w mieście panikę. Strzelcy celowali w uzbrojonych ludzi, prawdopodobnie jakichś strażników, którzy padali na ziemię z głuchym łoskotem. Matki, nawołując po polsku swoje pociechy, z przerażeniem chowały się w domostwach, mężczyźni wychodzili na środek placu z bronią, obserwując otoczenie.
Uwaga, Akcja!
Serce zaczęło mi dudnić, gdy usłyszawszy hasło szybko podnieśliśmy się z ziemi, w biegu sprawdzając magazynki i odbezpieczając bronie. Nie czułam się najlepiej. Właściwie, bieżąca sytuacja sprawiła, że poczułam narastającą chęć zwymiotowania.
            Gdy wyłoniliśmy się zza linii drzew, prawe skrzydło już atakowało. Strzały zagłuszały odgłosy agonii i wrzaski dzikich. Kadeci wyważali drzwi domostw i strzelali do ukrywających się w środku ludzi, mając za nic ich wrzaski i błagania. Nie mogąc się ruszyć, ukryłam się za jednym z ostałych murów i z odczuciem wściekłości pomieszanej ze smutkiem i chęcią zemsty zaczęłam się mimowolnie hiperwentylować, jakbym nagle nie umiała złapać tchu.
Chwilę potem rzeczywiście nie umiałam zaczerpnąć tchu, kiedy poczułam silną rękę zaciskającą mi się na gardle. Napastnik obrócił mnie tyłem do siebie, bym nie mogła zobaczyć jego twarzy, chociaż wiedziałam, że był to Evan. Tylko on miał powód, żeby mnie zabić.  Do oczu zaczęły mi się cisnąć łzy, a z gardła wydobywało się żałosne charkotanie. Biłam w przedramię ostatkami sił, czując że pomału je tracę. Wzrok również zaczął mi się zawężać. A więc to tak się umiera, pomyślałam, słysząc jedynie pulsowanie swojej krwi. I uderzenie. To mnie coś walnęło? Czy otępiały mi nerwy? Po ułamku sekundy nacisk zelżał, a ja swobodnie osunęłam się na ziemię chwytając łapczywie brakujące mi powietrze. Kolejne silne ręce postawiły mnie do pionu i pociągnęły w stronę drzew.
- Chodź, Giulia, idziemy! Osłaniaj mnie, Bianca! – Głos Luki przywołał mnie na ziemię. Był opanowany jak mało kto. Huk wystrzałów roznosił się przez wiele metrów. Słyszalny był między drzewami. Dopiero po chwili dobiegł nas zupełnie inny dźwięk. Gwizd, pomieszany z rykiem i jakby skowytem.
- Co to było? – Bianca z przerażeniem mierzyła pistoletem raz w jedną, raz w drugą stronę. Spojrzałam na nich poważnie.
- Nie widzieliście ani jednego z nich? – W odpowiedzi chłopak pokręcił głową. – Spadamy stąd. Jeśli znowu przylezą takie bydlaki jak ostatnio, to nie chcę tu być. – Było gorzej, Pędziło ich około trzydziestu. Każdy leciał w tłum ludzi, zawodząc i kłapiąc zębami między dźwiękiem wystrzelonych pocisków. Były mniej paskudne, niż ten spotkany niedawno, ale wciąż odrzucające. Szybkie i nadgnite. Czerwone plamy migały w oczach, gdy z biegu rzucały się na ludzi.
- Matko! Co to ma, kurwa, być? – Bianca była przerażona
- Promiennicy
Odwrót! ODWRÓT!!!
Głos w krótkofalówce był zdesperowany i równie przerażony. Agresywne okazy wynaturzenia nie dawały się tak łatwo pokonać. Za wszelką cenę chciały zostawić na ofiarze swoje piętno w postaci krwawego ugryzienia. W życiu nie widziałam, żeby którykolwiek z żołnierzy był taki przerażony. Tak samo mieszkańcy wioski. W naszą stronę biegła trójka z nich, z furią w oczach, krwią na brodzie i czarno-żółtych zębach. Odbezpieczyłam Dynamika i wystrzeliłam elektryzujące się kule w jednego z nich, kobiety o znacznie przerzedzonych włosach, tak, że część jej czaszki pozostała łysa. Była brudna nie tylko ze krwi, ale jeszcze z błota i zaschniętego kurzu. Wyglądała jak furiatka, z palcami rozcapierzonymi jak u atakującego kota i kłapała zębami jak wściekły pies. Zniszczone ubrania wisiały na niej w strzępach, ukazując zsiniałe i widocznie zgniłe sutki.
            Gdy dosięgła ją któraś już z kolei kula, padła w drgawkach i konwulsjach na ziemię, jakby nagle dostała ataku epileptycznego.  Inne nie spojrzały nawet na martwą towarzyszkę, tylko nadal z zacięciem na nas pędziły. Luca zmieniał właśnie magazynek w karabinie, gdy jeden z nich, chłopak wyglądający jakby był w naszym wieku, znalazł się kilka kroków od niego. Nie wiedząc co począć, chłopak rzucił się na niego z ciężką kolbą, ogłuszając przeciwnika na krótką chwilę, by móc powalić go na ziemię i butem rozgnieść jego głowę, która zamiast stanowić opór, zapadła się pod naciskiem ciężkiej podeszwy z obrzydliwym mlaśnięciem. Ostatni z promienników zatrzymał się, zachowując dystans między nami. Wrzeszczał przeraźliwie, ale za nic nie chciał podejść bliżej. Pozbyła się go Bianca, wpakowując w niego tyle ołowiu, ile tylko mogła.
- Niedobrze mi – mruknęła, gdy ostatni napastnik padł. But Luki cuchnął zgniłym mięsem. Chłopak rozejrzał się wokół, poprawiając maskę na twarzy. Kadeci rzucali się do ucieczki, mijając nas, wpatrujących się w podziurawione ciała i jedno ze zmiażdżoną czaszką. Instynkt przetrwania podpowiedział nam jednak, by również zabrać się z tego parszywego miejsca i znaleźć się w bezpiecznym obozie.
            Nawet przy ostatnim biegu nie czułam takiej adrenaliny jak tego dnia. Nie byłam w stanie się zatrzymać, ani nawet obejrzeć, chociaż słyszałam, że stwory pędzą za nami. Wydłużałam krok jak tylko mogłam, patrzyłam pod nogi nie chcąc się potknąć i zwinnie wymijałam drzewa. Broń ciążyła mi w kaburze przy pasku, plecak tym bardziej, a szkła maski gazowej parowały od przyspieszonego oddechu. Obejrzałam się na chwilę za siebie, by być świadkiem sceny śmierci jednego z kadetów, którego gardło zostało rozszarpane przez jednego z potworów. Biedak wydał z siebie charkot i wraz z promiennikiem upadł na ziemię.
            Kiedy w końcu udało nam się dobiec na miejsce, większość była już na miejscu, zipiąc po nieustannym biegu, próbie przechytrzenia potworów i wypełnienia rozkazów Muller. Była godzina dziesiąta trzydzieści sześć. Zaraz po tym, jak wbiegliśmy do środka, zamknięto bramę. Na wypadek, gdyby któryś z potworów zawędrował tutaj i postanowił rzucać się na nas na naszym własnym terenie. Płot z siatki maskującej i drutu kolczastego został podłączony do prądu i zdążył usmażyć nadgorliwych promienników niczym lampa owadobójcza. Z ulgą ściągnęłam z głowy hełm i maskę gazową, rozpuszczając przy tym włosy. Ciemne kosmyki zgrabnie ułożyły się na moich ramionach. Przeczesałam je palcami, masując skórę głowy. Przez cały poranek były ściągnięta przez ciasnego francuza, którego zrobiłam przed wyjściem na misję. Spojrzałam na wystrzępione rozdwojone końcówki. Moje włosy zdecydowanie potrzebowały fryzjera.
- Jednak żyjesz? – Usłyszałam za sobą głos Evana. Brzmiał spokojnie, chociaż wciąż oddychał ciężko. Odwróciłam się twarzą do niego. Głowę zadzierał lekko w górę, patrząc na mnie z powagą i poniekąd z wyższością. Zielone oczy chłopaka przypominały oszronioną trawę. Były nieprzeniknione i chłodne.
- Szkoda, co? – prychnęłam możliwie jak najbardziej zadziornym tonem, krzyżując ręce na piersi. Staliśmy dość blisko siebie. Twarzą sięgałam jego piersi, która powoli unosiła się i opadała.
- Miałem cię pilnować, idiotko. Zniknęłaś gdzieś nagle, myślałem, że cię złapali – warknął gestykulując zamaszyście.
- Tak? Zniknęłam? To już zapomniałeś o tym, jak próbowałeś mnie  u d u s i ć? – spytałam zniżając głos do szeptu. Evan zmarszczył krzaczaste brwi. Prychnął
- Oskarżasz mnie o próbę zabicia ciebie? Chyba żartujesz. Nie wiem czy pamiętasz, ale póki co nadal stoimy po tej samej stronie barykady. – Póki co? Czyli co ma się zmienić, Evanie?, zapytałam go w myślach.
- Dziwne, ale jakoś nie wierzę w twoją niewinność. Ze wszystkich ludzi tylko ty chciałeś mnie zabić. – Z jego gardła wydobył się śmiech irytacji. Wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale byliśmy w miejscu, gdzie w obronie własnej mógł cię zabić każdy. Nawet nie w obronie własnej, ale po prostu, żeby pozbyć się zagrożenia. – Miał dziwny wyraz twarzy. Grymas wściekłości w zaskakujący sposób łączył się z pogardą. Mina ta w żaden sposób nie pasował do niego. Do osoby wyluzowanej, na którą nic, żadne słowa, czy czyny nie działają. Poczułam się, jakbym rozmawiała z całkiem obcą mi osobą.
            Po chwili do sierżant Hallo podszedł Albert, jeden z chłopaków z mojej grupy. Trzymał się mocno za szyję, gdzie krew przesiąkała mu między palcami, brudząc włosy w odcieniu brudnego blondu.
- Ugryzły mnie… kiedy uciekałem… nie miałem… szans… żadnych… pomocy… nie wiem… umieram – wydukał błagalnym tonem, licząc na litość ze strony sierżantki. Dziwny grymas oszpecił jej twarz.
- Podejdźcie tu wszyscy. – Zbliżyliśmy się do kobiety, która cierpliwie czekała na zgromadzenie się jak największej ilości osób. Następnie na oczach wszystkich, ku zaskoczeniu Alberta, wyciągnęła z jego kabury pistolet, szybko go przeładowała i odbezpieczyła, by potem bez zastanowienia strzelić mu sam środek czoła. Wzdrygnęłam się na huk wystrzału. Kobieta z obrzydzeniem wytarła krople krwi z czoła i policzka, a martwe ciało uderzyło z impetem o ziemię. – Teraz już wiecie jak radzić sobie z zakażonymi towarzyszami. Rozejść się.
Przez chwilę wpatrywałam się tępo w zwłoki leżące na placu apelowym. Stróżka krwi płynęła w stronę masztu, a zastrzelony chłopak wciąż miał w oczach zaskoczenie.
- Teraz już wiesz, po której chcesz być stronie? – Evan szepnął mi to do ucha. Nie odpowiedziałam. Byłam zbyt zszokowana, by okazać jakąkolwiek reakcję. Jednak wiedziałam już dokładnie kto jest moim wrogiem, a kto przyjacielem.

~*~

Zarówno z okazji swoich urodzin, ale także i świąt i w ramach rekompensaty za dłuuugą nieobecność, postanowiłam podesłać Wam nie jeden, a dwa rozdziały! Mam nadzieję, że podobają się Wam i że ktokolwiek jeszcze tutaj jest, hahaha :D

1 komentarz: