26 czerwca 2015

Rozdział czwarty

            Myśląc o Cardonie czułam przyjemne ciepło wypełniające serce. Mówiąc o niej przypominałam sobie dom. Prawdziwy, ciepły, rodzinny dom. Właściwie to całe miasto było mi równie bliskie. Lubiłam spacerować osiedlami nowoczesnych, niskich domów o oszklonych ścianach, a jeszcze bardziej tymi urokliwymi uliczkami, gdzie po obu stronach drogi stały kamieniczki zbudowane na wzór tych sprzed wojny. Idąc chodnikiem lubiłam chłodzić się w cieniu rosnących wzdłuż jezdni wysokich, smukłych cyprysów i wdychać zapachy ziół i przypraw, które wypływały z otwartych kuchennych okien razem z miłymi dla uszu tonami muzyki. I to wszystko w ciepłe słoneczne dni. Dom. Tak, dom.
            Miasto, które rozciągało się przede mną różniło się znacznie od rodzinnej Cardony. Budynki były tu pomalowane na biało, jednak przez zanieczyszczenia poszarzały. Stały w nierównych odstępach, każdy z nich przypominał klocek Lego o wymiarach normalnego domu. Żadnej fantazji. Żadnego ciepła. Nic. Może to tylko przedmieścia, pomyślałam próbując wyobrazić sobie tę ładniejszą część miasta. Może rzeczywiście centrum jest śliczne, albo przynajmniej bardziej reprezentacyjne. Jednak nie skręciliśmy w ulicę, gdzie tabliczka na poboczu głosiła Rieth- Centrum, a skierowaliśmy się w stronę zupełnie inną. Spalona słońcem trawa smuciła swoją burością, suche, bezlistne drzewa straszyły swoimi licznymi długimi ramionami. Stan drogi znacznie się pogorszył. Autobus podskakiwał na wybojach. Nietrudno wyobrazić sobie zerwane zawieszenie po jeździe w jedną i drugą stronę zniszczonym asfaltem, chwilami przechodzącym w bruk, by za chwilę zmienić się w żwir i ponownie w asfalt. Deszcz na szczęście już nie padał, lecz pojazd wciąż rozbryzgiwał na wszystkie strony wodę z kałuż i błoto. Pewien dowcipniś w jednej z dziur w nawierzchni posadził drzewo. Trzymało się całkiem nieźle, wciąż miało na sobie liście, a przynajmniej ich resztkę. Specyficzne poczucie humoru, jednak w pewnym sensie nie dziwiłam się jego postępowaniu. Sadzący ją człowiek krzyczał przez roślinę „naprawcie w końcu tę drogę!”, a władza najwyraźniej zignorowała jego prośby, skoro młody dąb wciąż był na swoim miejscu.
            Na horyzoncie ujrzałam kolejne klockowe fortece. Domyśliłam się, że to jest cel naszej podróży, widząc za nimi wysoki na kilka metrów betonowy mur, zwieńczony drutem kolczastym, a co kilkadziesiąt metrów wznoszące się ceglane  wieże strażnicze. Granica, rzekłam w duchu przyglądając się zbliżającym budynkom. Właśnie w ten sposób wyobrażałam sobie to miejsce – spartańskie warunki, praktyczność, prostota, czysty survival. Ciekawiło mnie jedynie to, czy ludzie, których spotkam tu na swej drodze będą równie nieprzyjemni co okolica, a biorąc pod uwagę surowy charakter generał Muller mogłam się spodziewać tego, że ze znalezieniem tu przyjaciół będzie mi ciężko. Zacisnęłam pięści. Krótko obcięte paznokcie nie były w stanie zrobić mi w normalnych warunkach krzywdy, jednak wbiłam je tak mocno, że poczułam ból. Autobus zatrzymał się na asfaltowym parkingu. Albo boisku. A może ten plac spełniał obie role, również placu apelowego? Podniecone głosy dzieciaków rozniosły się po pojeździe, a ich nosy przyciśnięte były do szyb, każdy z nich pragnął zobaczyć jak najwięcej. Westchnęłam. Poczułam, że nogi mam jak z ołowiu, lecz jakimś cudem udało mi się wstać z miejsca i zarzucić sobie plecak na ramiona. Drzwi otwarły się z cichym sykiem. Cała gromada zaczęła przepychać się do drzwi, zakładać pakunki na plecy, spychając tym wielokrotnie ludzi na boki, zmuszając ich do cofnięcia się, czy nawet uderzając ich w twarze. Na zewnątrz spokojnie rozprostowałam nogi, które strzyknęły po długiej jeździe bez przerwy. Rozejrzałam się dokładnie. Niebo nad Rieth było szare. Wiecznie szare. A wszystko przez to, że powietrze nie do końca zostało oczyszczone tak, jak w innych częściach kraju. Oprócz tego zwróciłam również uwagę na suchy ciepły wiatr wiejący ponad spękaną ziemią, niedawno uraczoną deszczem, więc również błotnistą. Budynki stojące wokół przypominały fortece bardziej, niż wydawało się z okna autobusu, a ich zdobycie wydało mi się niemożliwe – grube, szare mury, wąskie małe okna, stworzone prawdopodobnie do tego, aby móc przez nie strzelać i wielkie metalowe wrota. Niezbyt przyjemny widok jak dla osoby, która właśnie przyjechała tu z pięknej stolicy. W końcu wszyscy zwrócili uwagę na stojącą naprzeciw nas panią generał Muller. Ręce miała splecione na piersi. Wyglądała inaczej, niż gdy widziałam ją po raz pierwszy – w mundurze polowym prezentowała się o niebo lepiej, niż w spódnicy i jedwabnej bluzeczce, w której pokazała się wtedy. I zdaje się, że lepiej też się czuła. Widząc bandę niezdarnie stojących nieokrzesanych rekrutów, którym ledwo co udało się samodzielnie spakować, na jej ustach zaigrał kpiący uśmieszek.
- Teraz dowiecie się co to życie, łamagi. – Ciepłe powitanie to połowa sukcesu szybkiego zaklimatyzowania się w miejscu. Dzięki, pani generał. – Niedługo pojawią się tu trzecioroczni, którzy przez rok będą się wami opiekować. Nim przyjdą przedstawię zasady panujące w naszej szkole – mówiła tonem znudzonym. – Po pierwsze: panuje tu całkowity zakaz spożywania alkoholu i palenia tytoniu. O narkotykach chyba nie muszę wspominać. Dwa: pobudka jest codziennie o godzinie piątej, po niej piętnastominutowa rozgrzewka, dziesięć minut na toaletę poranną i o godzinie piątej trzydzieści śniadanie. Po nim trwają zajęcia teoretyczne do obiadu, czyli do trzynastej. Po posiłku macie pół godziny dla siebie i zaczynacie zajęcia praktyczne i zajęcia terenowe. To będzie godzina trzynasta czterdzieści pięć. Do kolacji zasiadamy o osiemnastej pięć, potem dwie godziny rekreacyjne, o dwudziestej pięć zajęcia hobbystyczne. Za dziesięć dziesiąta toaleta wieczorna i o dziesiątej cisza nocna. Całą rozpiskę zajęć dostaniecie na kartce, więc nie macie się o co martwić. Wartować zaczniecie dopiero w drugim semestrze. W szkole mamy własny system kar dostosowany do przewinień. Za nieposłuszeństwo – cały dzień spędzony w „żółwiku”, czyli z zapakowanym plecakiem na plecach. Zazwyczaj, bo kary mogą być zmienne. Za ominięcie warty – dodatkowe dwie godziny stróżowania. Za niepunktualność – pompki. Ilość zależna od minut spóźnienia. Za picie alkoholu – dwa dni o suchym pysku. Podobnie z fajkami i narkotykami. Za kolaborację z ludźmi spoza granicy – wygnanie z Brem, a za dezercję – śmierć. – Przełknęłam ślinę. Przyszłość malowała mi się bardziej szaro, niż bym sobie to mogła wyobrazić. – Idą wasi opiekunowie. Jakbyście mieli jakieś pytania, kierujcie je do nich. Ja muszę już iść. – Skończyła równie szybko co zaczęła. Odchodząc minęła się z grupą czterech osób. Gdy przechodzili obok niej, stanęli na baczność, a następnie podeszli do nas. Grupa składała się z trzech chłopaków i jednej dziewczyny. Cała grupa szła ramię w ramię, tak jak chodzą przyjaciele. Rozmawiali, śmiali się. Kiedy stanęli na miejscu generał Muller dziewczyna gwałtownie spoważniała i wyprostowała się.
- Na moją komendę całość baczność! – krzyknęła. Miała grzmiący, nieznoszący sprzeciwu głos. W jej oczach widziałam, że każda próba buntu zostanie zniszczona już u zalążka, a ten kto spróbuje go wszcząć, gorzko tego pożałuje. Niski wzrost kontrastował z siłą i charyzmą, jaką posiadała.
            Cała grupa wykonała zadanie, chwiejąc się z plecakami, nie mogąc złapać równowagi. Stojący na lewo od niej chłopak parsknął. Wszystkie głowy nowych rekrutów, łącznie z moją powędrowały w jego stronę. Dziewczyna przewróciła oczami i westchnęła z zażenowaniem.
- W szeregu frontem do mnie zbiórka. – Ustawienie się w szyku było ślamazarne. – Ruszcie te swoje książęce dupska, nie mamy całego dnia! – krzyknęła tracąc powoli cierpliwość. Kiedy w końcu udało nam się stanąć prawidłowo, odwróciła głowę w kierunku swoich kolegów. – Mamy dwudziestu czterech nowych. Bierzemy po sześciu.
- Ilu ze stolicy? – zapytał stojący najdalej od niej chłopak. Usta wykrzywiał mu uśmiech.
- Trójka – odrzekła dziewczyna. Towarzysz zarechotał przesuwając wzrok po naszej grupie.
- Kto jest tym szczęściarzem, żeby przez całe życie mieszkać w Cardonie? – Jego głos wskazywał na to, że dobrze się bawił szydząc z bogatszych dzieciaków. Zagotowało się we mnie.
- Ja. Ja jestem z Cardony – zaczęłam hardo, starając się jednocześnie, żeby głos mi się nie załamał. Głowy innych zwróciły się w moją stronę. Chłopak wyszczerzył zęby.
- I jak ci się tam podobało, księżniczko? – zapytał podchodząc tak blisko, że dzieliło nas zaledwie kilkanaście centymetrów. Dzięki temu miałam okazję przyjrzeć się jego twarzy. Była pociągła, jasna. Duże, zielono-szare oczy okolone wachlarzem rzęs przyciągały największą uwagę. Oprócz tego zdążyłam zarejestrować, że jego nos wykrzywiał się niemal niezauważalnie w prawą stronę. Prawdopodobnie był już kiedyś złamany, a wokół ust miał kilkudniowy zarost.
Wykrzywiłam usta w zuchwałym uśmiechu, unosząc przy tym brodę do góry. Cichy głosik w mojej głowie podpowiadał mi wciąż: „Robisz coś, czego będziesz potem bardzo żałować, przestań, Giulio!”
- Było znacznie lepiej, niż tutaj, na tym grajdole. – Wybuchnął śmiechem, a jemu zawtórowali koledzy.
- No proszę, księżniczka umie dogadać. – Ciemnowłosy chłopak, który kudły trzymał związane w kucyku podszedł do kolegi i dał mu kuksańca w bok.
- Mogę powiedzieć znacznie więcej, jeśli dacie mi ku temu pretekst. – Przestałam panować nad tym co mówię. Nie chciałam przecież robić sobie problemów już pierwszego dnia. Dziewczyna zwęziła szare oczy do rozmiarów szparek i zmroziła mnie wzrokiem.
- Lepiej się nie wychylaj, bo będziesz żałować. – Jasny brunet, który jako pierwszy stanął najbliżej mnie zatrzymał ją gestem.
- Spokojnie, Sarah. Ja ją nauczę pokory. Biorę ją pod swoje skrzydła. – Dziewczyna uniosła ciemne krzaczaste brwi patrząc się na mnie.
- Serio, Evan? Chcesz mieć w zespole arystokratkę od siedmiu boleści? Od początku zarzekałeś się, że nie weźmiesz nikogo z Cardony.
Wpatrując się we mnie chłopak wyszczerzył się. Jego prawa jedynka była złamana i przyklejona. Poza tym zęby miał proste i ładne.
- Zmieniłem zdanie. Chcę w końcu mieć w grupie kogoś, z kim mógłbym podyskutować i poćwiczyć ripostę. – Evan zmierzwił moje włosy. Znacznie przewyższał mnie wzrostem, z czym niebyło problemu przy moich stu sześćdziesięciu pięciu centymetrach.
- Sarah? Kogo bierzesz? – zapytał ją ciemnowłosy. Dziewczyna znowu przewróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi.
- Najchętniej to nikogo – mruknęła przenosząc wzrok z jednej osoby na drugą, celowo omijając przy tym mnie. – Biorę tego wesołka – powiedziała wskazując na Lukę.
- Jacob? – Ciemnowłosy chłopak podrapał się po brodzie. Przyglądając się mu zwróciłam uwagę na jego małe oczka, przywodzące na myśl świńskie. Były w odcieniu zimnego błękitu i świdrowały wszystkich wokół. Oprócz tego miał orli nos i bardzo wąskie, nisko osadzone usta. Jego twarz była dziwna – jakby stworzona z połączonych ze sobą, zupełnie niepasujących elementów.
- Tamtego. – palec wskazujący wystrzelił w stronę wysokiego, atletycznie zbudowanego bruneta. Mundur wojskowy idealnie prezentował się na dobrze wyrzeźbionym ciele chłopaka.
            Liderzy sprawnie wybrali swoich ludzi. Oprócz mnie w grupie Evana znalazł się tyczkowaty chłopak o imieniu Albert, niska dziewczyna o płomiennych włosach, której imienia jeszcze nie zdążyłam poznać, dobrze zbudowany Thomas, Daniel o wyglądzie surykatki i, na całe szczęście, Bianca, która pomoże mi zachować tu równowagę psychiczną. Żadne z nas nie znało podstaw musztry i mało kto miał w sobie zalążek sportowca. To będą długie trzy lata, pomyślałam.
- Jak już się dobraliśmy, to myślę, że pora pozwiedzać bazę. – Evan włożył ręce w kieszenie bojówek najgłębiej jak umiał. – Zakładajcie plecaki i idziemy. Po drodze rozdam wam klucze do pokojów. – Sięgnęłam po swój pakunek, lecz kiedy miałam zarzucić go sobie na plecy, Evan uprzedził mnie. – Nie, księżniczko. Jeszcze sobie plecki nadwyrężysz. – Wyszczerzył się, a ja zmroziłam go wzrokiem. Chciałam, żeby wyszedł mi taki, jaki zawsze robiła mama, kiedy ja z Marcellem powiedzieliśmy coś głupiego.
- Pieprz się, Evan – warknęłam i wyrwałam mu pakunek z ręki. Chłopak zaśmiał się, a moich uszu dobiegło zdanie brzmiące jak „cieszę się, że się dogadujemy, mała”. Postanowiłam nie dać się więcej prowokować i zachować spokój. Nikt nie powinien mnie tak szybko złościć.
Grupy rozdzieliły się. Sarah ze swoją drużyną udała się do budynku mieszkalnego, by przydzielić pokoje bez przepychania, tłoku i ogólnego rabanu. Jacob postanowił pokazać swojej grupie budynek szkolny. Trzeci chłopak, który był z grupą nazywał się Karol i postanowił on oprowadzić swoich po terenie bazy – pokazać im gdzie jemy, gdzie się kąpiemy, gdzie są boiska, bieżnie i strzelnica, a my z Evanem udaliśmy się w stronę domu rekreacyjnego, jak wyjaśnił. Była to niska, szara, wykonana z pustaków i otynkowana hala, w której można było znaleźć wszystko. W środku była wyłożona zdartą już drewnianą posadzką i wyblakłymi ścianami. Okna znajdowały się tylko po jednej stronie, ale było ich na tyle dużo, by móc z łatwością oświetlać pomieszczenie. Pod jedną ścianą ciągnął się rząd stolików, na których poustawiane były komputery starej daty, z drugiej strony ustawiono kącik telewizyjny, na środku stoły rekreacyjne, po lewej od drzwi sprane stare sofy, po drugiej biblioteczka. W zimowe dni budynek był ocieplany przez kaloryfery znajdujące się pod oknami.
- Tutaj odbywają się wszystkie imprezy. Tutaj też codziennie możecie się zrelaksować wieczorami po długich, męczących dniach. – Oparł się o oparcie jednej z kanapy krzyżując dłonie na piersi.
- A jest tu może kibel? – zapytała Bianca unosząc brew ku górze. – A tak przy okazji to w ciągu zajęć porannych i popołudniowych możemy sobie po prostu iść do toalety, czy to jest zabronione i musimy czekać na odpowiednią porę? – Zadała pytanie, które prawdopodobnie każdemu kołatało się po głowie.
- Głupotą byłoby nie puszczać rekrutów do łazienki. Nikt nie lubi zapachu ani widoku ludzkich ekskrementów. – Uśmiechnął się bardziej przyjaźnie, niż pobłażliwie, przez co wydał mi się bardziej ludzki, niż z początku. – Jakieś jeszcze pytania?
- Ja mam – odezwałam się unosząc dłoń w górę.
- Słucham więc
- Co jest za tym murem? – Chłopak zacisnął usta w wąską kreskę i odwrócił wzrok.
- Wkrótce sama się pewnie przekonasz. – Jego ton stał się spokojniejszy. – Może chodźmy teraz do kwater mieszkalnych, mamy pół godziny do obiadu, a nie chcemy się przecież spóźnić, prawda?
- Czemu wszyscy unikają tego tematu? Boją się tego, co tam jest, czy co? – Nie potrafiłam porzucić tego tematu i chciałam za wszelką cenę dowiedzieć się wcześniej, póki jeszcze nie zaczęłam trząść portkami ze strachu.
- Daj spokój, Giulia. – Bianca położyła mi dłoń na ramieniu. – On i tak ci nie powie.

- Blondi ma rację, Giulio. Pozwól jej myśleć za was dwie, skoro ty nie potrafisz za siebie. – Kolejny ironiczny uśmieszek. Zwęziłam oczy do rozmiarów szparek i wyobraziłam sobie, jak wzrokiem zamieniam go w kostkę lodu. – Chodźmy już – rzekł i z rękoma w kieszeniach wyszedł z pomieszczenia, a potem zamknął za wszystkimi drzwi.  

~*~

Cześć! Już jutro rozpoczynamy wakacje - czas wolności, radości. Z tej okazji chciałabym życzyć Wam wszystkiego dobrego i duuużo więcej swobody, niż Giulia, która ma przed sobą niestety wiele do zrobienia :'). Rozdział ten jest moim prezentem na wakacje. Mam szczerą nadzieję, że przez wakacje nie zapomnę o tym blogu, bo chciałabym doprowadzić bohaterów do końca przygód, które dla nich zaplanowałam :D
Prócz rozdziału podsyłam również wersję audio:
Miłego wypoczynku, ptysie :*

5 komentarzy:

  1. Hej!
    Przepraszam, że dopiero teraz, ale mi się zasady odwiedzania obserwowanych blogów zmieniły, poza tym mnóstwo zajęć doszło i mam opóźnienia jak PKP. :D

    Rozdział miodzio. Trochę się czułam, jakby Giulia była żeńską wersją Jona Snowa. I bardzo dobrze, bo Jon to mój ulubieniec w GoT ;) Jestem ciekawa, co też główna bohaterka ujrzy za murem.

    Evan też mi przypadł do gustu. Nie wiem, czy to przez ten klejony ząb (jakiegoś takiego… hmmm, pazura? Niech będzie. Takiego pazura mu dodał :D), czy przez te ironiczne zagrywki. No fajny ziomuś.

    Nawet nie kombinuj z zapominaniem o tym blogu, bo ludzi straszysz w ten sposób! ;))
    Trzymaj się mocno i dużo weny miej.

    Pozdrawiam,
    Hagiri z Rozmów Międzymiastowych

    P.S.: W zakładce o Tobie wyczytałam, że grywasz trochę. Także „pjona” za Tombr Raidera! ;)) I powiedz mi, jak możesz, czy warto mi w Assasina inwestować, bo jeszcze nie miałam okazji w niego grać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tjum Reider forever! W asasyna warto inwestować, choć pierwsza część jest dość monotonna :P.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, podczytuję Twojego bloga od jakiegoś czasu, ale zdaję się, że jeszcze go nie skomentowałam. Więc zrobię to teraz, bo muszę wyrzucić z siebie trochę swój głęboki oburz. Jestem bardzo mocno zawiedziona tym, że rozdziały czyta się tak szybko i trzeba czekać na kolejne "tyyyyle" czasu ;)
    A tak na serio, to dobrze piszesz, tylko szkoda, że wykorzystujesz nieco utartą kliszę swojego post. Mam szczerą nadzieję, że się jeszcze jakoś z tego wybronisz.
    No i propsy za TombRaidera i AHS ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *swojego post-apo miało być. Gdzieś mi wcięło drugą część słowa, sorki za to =.= Mam nadzieję, że mimo wszystko mój komentarz jest zrozumiały.

      Usuń
  4. Hey, wpadłam na chwilę i muszę stwierdzić, że mi się podoba. Stosujesz dużo opisów, a to przede wszystkim lubie w opowiadaniach. Jeśli ktoś daje mi długie opisy to już połowa sukcesu. Strasznie nie lubię kiedy ludzie umieszczają dialogi na 3/4 tekstów, bo to po pierwsze psuje efekt, a po drugie nie da się tego czytać i nie można nic zrozumieć. Ty postanowiłaś iść trudniejszą drogą i malujesz za pomocą słów i wyobraźnia, a nie rozmowy dwójki osób. To mi się podoba i masz u mnie duży plus.
    Do tego historia zapowiada się ciekawie. Jeszcze nie udało mi się przeczytać wszystkich rozdziałów, ale po tym jednym mogę stwierdzić, że jest warto czytać. Nie często spotykam takie opowiadania, a to dobrze rokuje na przyszłość.

    W wolnej chwili zapraszam do siebie ;)
    somethingdiffernet-imagine.blogspot.com
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń