4 sierpnia 2015

Rozdział szósty

Tydzień później

            Ktoś zaczął walić dłońmi i pięściami w drzwi, aż te ledwo wytrzymywały w zawiasach.
- Wstawać! Trzy minuty i zbiórka przed pokojami! – zagrzmiał ktoś z korytarza. Bianca ledwo podniosła głowę z poduszki, nawet nie otwarłszy oczu.
- Już piąta? – głos miała zdziwiony i nieco marudny, jednak po kilku sekundach z ociąganiem podniosła się z posłania związując blond włosy w wysokiego kucyka. Ja jako że położyłam się spać z włosami spiętymi w warkocza, zaraz zabrałam się za sznurowanie butów.
- Postaraj się pospieszyć, nie mam ochoty dzisiaj pompować przez twoje zwlekanie – rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie i wybiegłam przed drzwi, stając na baczność. Bianca dołączyła do mnie chwilę później. Kapitan Jensen, który prowadził rozgrzewki i ogólne ćwiczenia rozwijające mięśnie, kondycję i wytrzymałość rekrutów był mężczyzną, przed którym prędzej zsikałabym się ze strachu, niż spojrzała w jego oczy pumy. Zresztą i tak miałabym z tym problem. Żeby móc spojrzeć na jego twarz stojąc metr od niego, musiałabym zadzierać głowę tak mocno, że aż rozbolały mnie szyja. A to wszystko przez to, że mierzył około stu dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów. Przypominał budową pływaka, choć - o dziwo - nie był barczysty.
            Kwatery mieszkalne w szkółce były podzielone tak, by na jednym piętrze mieszkał cały jeden rocznik. Każdy miał swojego opiekuna, który miał dopilnować, by jego podopieczni mieli zapewnioną poranną rozgrzewkę, uczyli podstaw musztry, sprawdzali porządki i pilnowali, by nikt sobie krzywdy nie zrobił. Od drugiego roku w szkole prowadzili też swoich rekrutów na posiłki – na pierwszym roku zajmowali się tym koledzy z najstarszego rocznika. I obrywali za tych tłumoków, którzy mieli problem z przystosowaniem się.
            Jensen z kpiną w oczach rozejrzał się po twarzach stojących na baczność dzieciakach. Przechadzał się po korytarzu sprawdzając, czy ktoś przypadkiem nie stoi krzywo, czy ktoś się nie rozgląda, nie grzebie nogą w podłodze.
- Spocznij – zagrzmiał. – W dwuszeregu frontem do mnie zbiórka!
Na jego komendę prawie pięćdziesiąt osób rzuciło się, by jak najszybciej ustawić się naprzeciw niego, nie chcąc być ukaranymi za guzdranie się. Kiedy skończyliśmy, kapitan obrzucił nas wzrokiem i nakazał ustawienie się według płci i wzrostu – najpierw najwyżsi chłopcy, potem niżsi, następnie najwyższe dziewczyny i te niższe. Nagle w jego oczach pojawiła się wściekłość.
- Ty! – wrzasnął wskazując ręką w moją stronę. Poczułam na sobie lodowaty pot, ale nie zważając na niego wyprostowałam się jak struna.
- Szeregowa Annika Stefano! – odkrzyknęłam próbując opanować drżenie głosu.
- Chyba ci już trzy razy przypominałem, że masz stać dalej, tak?!
- Tak jest panie kapitanie! – odkrzyknęłam starając się uniknąć jego wzroku, prawie jakbym miała do czynienia z ogromnym i agresywnym owczarkiem niemieckim.
- No to gdzie się pchasz obok Grohn?! – zagrzmiał. Gdyby jego głowa nie była ogolona, mogłabym być pewna, że rwałby sobie włosy z głowy. – Masz szczęście, że mam dobry dzień. Inaczej cała kompania by sobie przez ciebie pompowała. Spocznij! – rekruci odetchnęli z ulgą, by zaraz potem obrzucić mnie nienawistnymi spojrzeniami kątem oka.  Najbardziej przestraszyłam się jednak dziewczyny stojącej na prawo ode mnie – w rudych dredach i ze stalowym kolorem tęczówek przypominała mi meduzę. Zwłaszcza z wściekłą miną.
- A ty, Grohn. – Dziewczyna stanęła na baczność – Masz czas do jutra, żeby rozplątać te strąki. Nie chcę, żeby przez ciebie zalęgły się tu wszy. Jeśli jutro na zbiórce wciąż będziesz miała te dredy, to najpierw osobiście zgolę cię na zero, a potem dopilnuję, żebyś przez całe cztery godziny biegała z pełnym plecakiem. – Groźba brzmiała jak najbardziej na poważnie. Poważnie do tego stopnia, że usłyszałam, jak dziewczyna przełyka głośno ślinę. – Zrozumiano?! – wrzasnął mierząc ją wzrokiem
- Tak jest! – odparła z wahaniem w głosie
- Nie słyszę, Grohn! Masz mi odpowiedzieć zdecydowanie, a nie gadać pod nosem! – Mężczyzna aż opluł się zdzierając sobie gardło nad dziewczyną.
- Tak jest! – krzyknęła głośniej. Jensen skinął głową i w końcu wydał komendę, żeby wyjść z budynku. Biegiem udaliśmy się na asfaltowe boisko. Okrążyliśmy je trzy razy, a następnie ustawiliśmy się w kole. Kapitan poprowadził sprawną i niezwykle dokładną rozgrzewkę, wymagając od nas zaangażowania i sprawności fizycznej.
- Stefano! Dupa niżej! Nie oszukuj, tylko pompuj! – Czułam na sobie presję, gdy mężczyzna pochylał się nade mną sprawdzając, czy rzeczywiście ćwiczę tak jak od nas tego wymagał. – Mam dość. Doprowadzasz mnie do migreny, dziewucho! Wy ćwiczcie, ja zajmę się waszą rozleniwioną koleżanką. – Po tych słowach złapał mnie za ramię i zaprowadził na błotnistą drogę ciągnącą się około kilometra na wprost. – Opad i czołgaj się. Po pięć razy w obie strony. Po śniadaniu powtórka.

- Nie zdążę na zajęcia – odezwałam się cicho, starannie unikając zerkania na jego twarz.
- A czy ja pytałem cię o to czy zdążysz na zajęcia? Mnie to w najmniejszym stopniu nie interesuje! Masz wykonać moje polecenie! Ty tak samo, Verde! I ty, Gruner! Widzę, jak się obijacie! Do mnie i opad! – przez następne piętnaście minut czołgałam się do wyznaczonego miejsca i z powrotem. Udało mi się wykonać jedną długość i aż poczułam jak ściska mnie w żołądku, gdy cała reszta rocznika szła właśnie na śniadanie. Czym prędzej spięłam się w sobie i postanowiłam pokonać wyznaczoną odległość nie bacząc na zmęczenie czy błoto, którym cała byłam umorusana. Jensen obserwował mnie z daleka z założonymi rękami. Doszedł do niego Evan. Zasalutował i rzekł coś cicho. Mężczyzna odpowiedział coś lekceważąc go. Chłopak najwidoczniej zirytował się tym i podniósł głos, a kapitan odrzekł coś grożąc mu palcem.
- Stefano! – zawołał po chwili. – Powstań i na śniadanie. Potem dokończysz. – Podniosłam się z ziemi na drżących rękach i westchnęłam głęboko mogąc się wyprostować. Strzeliło mi w łokciach gdy je też prostowałam. Pobiegłam czym prędzej do Evana, rzuciłam Jensenowi ciche „dziękuję” i wzięłam od chłopaka menażkę, którą przyniósł dla mnie z pokoju.
            Drogę do stołówki pokonaliśmy w milczeniu. Dopiero w pobliżu stołów Evan odezwał się do mnie.
- Co narozrabiałaś, księżniczko? - Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie i opowiedziałam co zaszło na rozgrzewce. Chłopak słuchał uważnie moich słów, z minuty na minutę uśmiechając się coraz szerzej. Kiedy doszłam do momentu, w którym powiedziałam o karze za „niedokładnie wykonywanie ćwiczeń” parsknął śmiechem. – Cały Jensen. Zawsze gnoi pierwszoroczniaków. Macie przesrane, że się wam trafił. Z nami się użerał tylko jeden semestr, bo poszedł potem na urlop ojcowski, czy tam wychowawczy i mieliśmy święty spokój. Wam nie odpuści. – Mówił trzymając ręce w kieszeniach. Patrzył przed siebie, twarz miał pogodną. Patrząc na niego miałam wrażenie, że czerpie radość z gnębienia ludzi wokół. A przynajmniej pokazywania im jak gorzej od niego się mają.
            Na stołówce tradycyjnie siadłam przy stole z Bianką i Luką, który głośno i niezwykle emocjonalnie komentował zachowanie kapitana, nie szczędząc ordynarnych słów i zamaszystych ruchów dłoni prezentujących co zrobiłby z tym gościem. Kiedy jednak wzrok Jensena powędrował w stronę głośnego rekruta, ten pod wpływem kuksańca Bianki automatycznie opuścił dłonie i spuścił wzrok.  
            Odchodząc od stanowiska do mycia menażek zauważyłam, jak Jensen czeka na mnie w oddali, bacznie mi się przyglądając. Spięłam mięśnie. Naczynie oddałam Biance, a sama poszłam się zameldować kapitanowi. Ten poprowadził mnie w to samo miejsce co przedtem i męczył tak długo, aż w końcu dokończyłam ćwiczenie. Dopiero wtedy pozwolił mi iść na zajęcia, a było to pół godziny po ich rozpoczęciu. Super. Po prostu super.
- Dzień dobry – odezwałam się po wejściu. Niski, ale niezwykle umięśniony mężczyzna przerwał lekcję, żeby się mi przyjrzeć.
- Miło, że postanowiłaś się pojawić na mojej lekcji, Anniko. Ile to się spóźniłaś? Piętnaście minut? Dwadzieścia? Ach, nie. Pół godziny. Nie obchodzi mnie co cię zatrzymało na ten czas i nie mam ochoty wysłuchiwać twoich tłumaczeń, ale powinniśmy ponosić konsekwencje swoich czynów. Żeby oduczyć cię spóźnialstwa, do końca tygodnia będziesz zajmować się sprzątaniem budynku mieszkalnego. Całego budynku mieszkalnego. A teraz, jako iż przerwałaś nam naukę w połowie, a nie zrozumiesz co było mówione na początku bez wyjaśnienia, proszę cię o wyjście z sali. Nie chcę i nie mam zamiaru tracić swojego czasu na powtarzanie się. Spytaj się kogoś o czym była mowa na zajęciach, a jak nikt nie będzie w stanie wytłumaczyć, przyjdź do mnie. Odmaszerować – rzekł spokojnie, jednak z wyczuwalną nutą rozdrażnienia. Kolejne pół godziny spędziłam na korytarzu czekając na następne zajęcia. Byłam na siebie wściekła jak nigdy. I jak nigdy tęskniłam za domem, gdzie wszystko było prostsze. Pragnęłam znaleźć się w swoim łóżku ze szkicownikiem na kolanach, po raz enty próbując zobrazować Larsa w jeszcze innej pozie, niż wcześniej.
- No to dzisiaj sobie nagrabiłaś – stwierdziła Bianca, która pojawiła się obok mnie na przerwie. Przewróciłam oczami i spojrzałam na nią. Po rozgrzewce miała trochę czasu żeby się umyć i przebrać, dlatego wyglądała niemalże nieskazitelnie, patrząc na standardy Rieth. W przeciwieństwie do mnie. Zabłocona, spocona i zmęczona wyglądałam jakbym spędziła w okopach co najmniej trzy dni. Była godzina ósma rano, a ja miałam wrażenie, jakby była szesnasta. Coś okropnego. – Powiem Evanowi, że wieczorem nie będziesz mogła się pojawiać na czasie wolnym. Może coś wykombinuje, żeby ci odpuścili te sprzątanie. – Pokręciłam głową z zażenowaniem.
- Już wystarczająco mi pomógł uwalniając od czołgania się. Jestem padnięta jak nigdy. Najchętniej położyłabym się spać. – Blondynka uśmiechnęła się do mnie i poklepała mnie po ramieniu, starając się, żeby ten gest był w jak największym stopniu pokrzepiający.
- Spokojnie, Giulia. Najgorsze masz już za sobą. Teraz tylko do obiadu i już z górki. Sama zobaczysz. Powiem mu, że dostałaś dodatkową robotę. Spróbuj się obudzić przed tą lekcją. Może tym razem uda ci się nie podpaść nikomu. – Puściła mi oczko uśmiechając się zawadiacko.
            Najgorsze, mruknęłam w duchu patrząc jak odchodzi szukać naszego opiekuna. Pomimo tego, że znacznie przewyższał większość osób z całej szkółki, odnalezienie go w tłumie rekrutów nie należało do najłatwiejszych zadań. Dziewczyna stawała na palcach zadzierając przy tym głowę, próbując wychwycić go wzrokiem. Kiedy jej się to udało, podbiegła do niego i wyjaśniła jak się sprawy mają. Ten zaś pobladł i szybkim krokiem doszedł do mnie. W pierwszym momencie miałam wrażenie, że w nagłym przypływie czułości zapyta jak to się stało, że muszę sprzątać cały budynek i czy nie potrzebuję do tego pomocy, ale zamiast tego usłyszałam:
- Nie waż się ruszać łazienki na pierwszym piętrze. Jest nieużywana, bo kilka lat temu ktoś ją zalał. – Jego głos zabrzmiał ostrzegawczo, jednak nie omieszkałam się zapytać dlaczego tak bardzo chce utrzymać mnie z dala od tego pomieszczenia.
- Czemu? Ukryły się tam syreny? – zakpiłam, aż z jego strony dosięgło mnie lodowate spojrzenie.
- Po prostu omijaj ją z daleka. Zamknę cię w kanciapie woźnych, jeśli tam wejdziesz. – Odszedł pozostawiając mnie całkowicie osłupiałą. Nie rozumiałam jego ostrzeżenia, ale bałam się, że spełni swoją obietnicę jeśli rzeczywiście będę się kręcić wokół tego pomieszczenia. Tym bardziej, że Evan wyglądał na człowieka, który zawsze dotrzymuje słowa. 

~*~

Uff! I woila! Oto i rozdział szósty!
Akcja powoli się rozkręca, a ja nawet tak dużo nie narzekam pisząc.
Wakacje to czas, kiedy pojawia mi się od trzech do siedmiu pomysłów na opowiadania, może oprócz Nienadchodzącego zdołam napisać coś jeszcze...?
Wszystko jest możliwe :P.

2 komentarze:

  1. Czekam na więcej :) pozdrawiam.
    -Mefistofiel

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, przeczytałam całość i nawet nie pyskowałam co rozdział. :D
    Nie mogę wyjść z podziwu, że w komentarzach taka cisza. Naprawdę, Twoje opowiadanie jest niesamowite. Robisz czasami błędy, to prawda (kto ich nie robi?), ale nie są to jakieś wielkie rzeczy, a fabuła naprawdę ciekawi i wciąga. Bardzo polubiłam główną bohaterkę, jest taka zadziorna i nie daje sobie dmuchać w kaszę. Lubię też Evana - naprawdę fajna postać. Jestem ciekawa jak Annika sobie dalej poradzi no i dlaczego ma unikać ten jednej jedynej łazienki. Czy tylko ja miałam skojarzenie z łazienką Jęczącej Marty? :D
    Dodatkowo, klimat Twojego opowiadania nieodparcie kojarzy mi się z książką "Czas Żniw" Samanthy Shannon, którą recenzowałam jakiś czas temu. Nie wiem, czy ją znasz. Trudno mi nawet określić, skąd wzięło się moje skojarzenie, ale... no czytając "Czas Żniw" czułam się podobnie, jak teraz, gdy połykałam kolejne rozdziały. Z ta różnicą, że - uwaga, uwaga - Nienadchodzące Światło podoba mi się bardziej. :D
    Jestem bardzo ciekawa, co wydarzy się dalej i co tak naprawdę oznacza tytuł, dlatego pisz szybciutko kolejny rozdział! A gdy już się pojawi, bardzo proszę byś dała mi znać. ;)
    Pozdrawiam ciepło,

    Valakiria
    Legendy Verionu: Iskra

    PS: W tym rozdziale zobaczyłam tylko jedną, małą literówkę: Może coś wykombinuje, żeby ci odpuścili te sprzątanie. – Pokręciłam głową z zażenowaniem.. Drobiazg :)

    OdpowiedzUsuń