12 października 2015

Rozdział ósmy

            Wiedziałam, że Sara nie jest w stanie zniszczyć mi reputacji w szkole – była uznawana za tyrankę i jedną z najbardziej znienawidzonych kadetek w Rieth. Nikt więc nie zainteresował się jej plotkami dotyczącymi mojej osoby. Kto w końcu zwróciłby uwagę na komentarze o pierwszorocznej, która niczym nie wyróżnia się z tłumu? Tym bardziej, że wypowiadała się o niej najbardziej złośliwa osoba na świecie. Cieszyłam się, że nikt nie będzie mi dokuczać z jej powodu, choć bardziej nie ze względu na strach przed wyśmianiem, a utratą świętego spokoju. Widziałam jej nienawistne, lodowate spojrzenia, które dosięgały mnie niczym igły i kłuły w plecy, gdy rozmawiałam z Evanem przechodząc obok dziewczyny. Nie mówiłam chłopakowi o jej zauroczeniu nim. Byłam pewna, że sam by się tego domyślił. Może nawet o tym wiedział, ale nie zwracał na to specjalnej uwagi? Nieważne.
            Bardziej zdziwiły mnie ukradkowe spojrzenia Luki i Bianki. Owszem, od czasu dziwnego spotkania w obrzydliwej łazience na pierwszym piętrze ja i Evan staliśmy się dla siebie kimś w rodzaju powierników tajemnicy i kiedy mieliśmy na korytarzu chwilę wolnego, a akurat się mijaliśmy, zdarzało nam się zatrzymać i chwilkę porozmawiać.
- O co chodzi? – zapytała Bianca przyglądając mi się badawczo, gdy po jednej z takich pogawędek Evan odszedł od nas. Zmrużyłam oczy rzucając jej pytające spojrzenie i wcisnęłam dłonie w kieszenie bojówek.
- A o co ma chodzić? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, tonem niepewnym. Bianca westchnęła i oparła się o szarą ścianę korytarza.
- O to, że nigdy przedtem nie gadaliście ze sobą, a teraz ni stąd ni zowąd zaczęliście się kumplować? – Wzruszyłam ramionami i zachichotałam. Nie wiedziałam, że to takie dziwne.
- To źle?
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się w moją stronę. Wciąż nie miałam pojęcia o co jej chodzi.
            W Rieth każdy dzień mijał tak samo. Dlatego też i czas płynął wolniej, choć nie czułam się, jakbym wpadała w rutynę. Właściwie nie było takiej możliwości, skoro każdą chwilę miałam zajętą, a czasem wolnym mogłam nacieszyć się dopiero późnym popołudniem. W ciągu tych trzech miesięcy nauczyłam się wiele. Nauczyciele i trenerzy dokładnie tłumaczyli nam jak strzelać, składać, ładować broń, wyjaśnili jak odróżnić od siebie poszczególne modele pistoletów, strzelb czy karabinów, pokazali podstawy samoobrony. Musztra stała się dla nas czymś naturalnym jak oddychanie. Patrząc w lustro nie miałam już przed sobą anemicznej sylwetki dziewczyny, którą byłam przed pojawieniem się w szkole. Jej miejsce zastąpiła wyprostowana, silna i twarda osoba. Moja twarz w dziwny sposób spoważniała, ciało stało się wysportowane – ramiona smukłe, choć umięśnione, a nogi mogły mnie nieść długo bez utraty sił. Czułam, że zmiana wpłynęła pozytywnie na moją fizyczność, choć treningi i szkolenia były wyczerpujące – dla dziewczyn nie było ulgi nawet w trakcie miesiączki. Chyba, że mdlały, albo wymiotowały z wycieńczenia.
            Jednego dnia zdałam sobie sprawę, że praktycznie od trzech miesięcy nie miałam kontaktu z rodziną. Dopiero wyjmując z szuflady brzydkiego biurka kartkę zrozumiałam, jak bardzo doskwiera mi tęsknota. Euforia wywołana przez myśl o napisaniu listu sprawiła, że serce zabiło mi mocniej, gardło ścisnęło się lekko, a ręce zaczęły mi drżeć. Poczułam również napływające do oczu łzy wzruszenia, gdy sięgałam po długopis. Zniecierpliwienie przed napisaniem pierwszych słów sprawiło, że ledwo mogłam usiedzieć na miejscu. Dopiero kiedy nieznacznie się uspokoiłam zabrałam się do pisania. Wypuściłam powietrze z ust.


Rieth, 23.09.2105
Drodzy Rodzice, Marcello.   

Wybaczcie mi, że nie napisałam do Was wcześniej, jednakże natłok zajęć i brak czasu dla siebie sprawiły, że kompletnie zapomniałam, że poza Rieth wciąż płynie życie. I to w dodatku lepiej, niż tutaj, u mnie. Czuję, że nastąpiły we mnie liczne zmiany – nie tylko w wyglądzie, ale również i w psychice. Ale to nie wszystko. Każdy dzień tutaj płynie podobnie, ale co rano odczuwam stres przed karą, jaka może mnie dosięgnąć za niedokładne (ich zdaniem) wykonanie rozkazów. Kładąc się spać czuję ulgę, że w końcu mogę przyłożyć twarz do poduszki i zapomnieć o istnieniu tego miejsca.
Chociaż, szczerze mówiąc, mogło być znacznie gorzej. Karmią nas nienajgorzej, mam gdzie spać, codziennie mogę się umyć, dają nam także chwilę dla siebie (dość krótką, ale jednak).
Pisząc ten list zdaję sobie sprawę jak bardzo mi Was brakuje. Zapachu tytoniu ojca, morderczego wzroku mamy, a nawet kłótni z Marcellem. Co rano budząc się mam nadzieję, że po otwarciu oczu ujrzę swój ukochany pokój, za którym również tęsknię.
            Mam szczerą nadzieję, że dostanę przepustkę wcześniej, niż później. Wtedy bez zastanowienia przybędę do domu. Choćbym miała i iść pieszo!
            Kocham Was najmocniej, całuję i ściskam!
-Na zawsze Wasza, Annika (Giulia)

Zapłakałam. Po raz pierwszy zapłakałam przypomniawszy sobie dom. Pociągnęłam nosem i obserwowałam jak gorzko-słone łzy wsiąkają w papier listu, rozmazując nieznacznie litery w słowach. Po chwili jednak złożyłam papier na dwie części i wsadziłam list do prowizorycznej koperty, stworzonej z drugiej kartki, tuż przed napisaniem wiadomości do rodziny. Westchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się ocierając łzy. Z zamiarem udania się do naszej skrzynki na listy, wstałam z drewnianego krzesła, chwyciłam pismo i ruszyłam w kierunku drzwi. Miałam szczęście, że otwierały się one do wewnątrz, bo inaczej uderzyłabym nimi stojącego po drugiej stronie Evana. Chłopak stał z rękoma w kieszeniach i marszcząc brwi przenosił swój wzrok z moich stóp do czubka głowy. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
- Płakałaś? – Bardziej stwierdził, niż pytał, a ja nieznacznie pokiwałam głową. – Gdzie idziesz? – Pokazałam mu zaklejoną kopertę.
Chłopak porozumiewawczo kiwnął głową, a jego oczy jakby się uśmiechnęły.
- Jak coś, to mamy za dziesięć minut zebranie w rekreantce w sprawie zbliżającego się poligonu. Pospiesz się, bo będą przekazywać ważne informacje. – Pokiwałam energicznie głową i rzuciwszy mu przez ramię „Na pewno zdążę” potruchtałam w stronę schodów.
             Chwilę potem biegłam już w kierunku Sali rekreacyjnej. W środku baraku niemalże każde miejsce było zajęte przez stojących i czekających na nadchodzące spotkanie rekrutów. Wokół panowała atmosfera ogólnego podniecenia, w pewnym sensie radości, ale i przerażenia tym, co miało nadejść. Wypatrzyłam wzrokiem Lukę i Biankę, którym udało się jakimś cudem zająć miejsce na kanapie. Przecisnęłam się w ich stronę, starając się nikogo nie potrącić i nie wywołać zamieszania, a następnie usiadłam na poręczy sofy, tuż obok blondynki. Jej oczy rozweseliły się, wysyłając w moją stronę radosne iskierki, a usta wygięły się w uśmiechu.
- Hej, cieszę się, że jednak dotarłaś. Inaczej musiałabym ci pewnie wszystko tłumaczyć sama – odezwała się zawadiacko, choć już przyciszonym głosem, bo do środka weszła pani generał Muller z Kapitanem Jensenem i innymi opiekunami roczników. Kobieta prezentowała się jak zawsze schludnie. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Natomiast opiekunowie przerzucali wzrok z jednej osoby na drugą, kalkulując kto okaże się za słaby, żeby wziąć udział w nadchodzącym przedsięwzięciu.
- Już za trzy dni będziecie mogli wykazać się siłą, wolą przetrwania, sprytem i wytrzymałością. Przez następne trzy dni każda grupa będzie otrzymywała wskazówki jak zachować się za granicą, czego unikać i jak przeżyć. Będzie ciężko, to pewne. Nie liczę na to, że każdy z was poradzi sobie w warunkach kompletnie spartańskich… - Jej donośny głos został zagłuszony przez nagły wybuch rozmów, podniecenia, szeptów i gorączkowych rozważań. Stojący najbliżej Muller Jensen przerzucił oczami.
- Zamknąć gęby! – wrzasnął czekając na reakcję tłumu. Rekruci od razu umilkli czekając na dalszy ciąg monologu kobiety – Jeśli jeszcze raz ktoś przerwie, będzie biegał z plecakiem dookoła całego ośrodka.
Muller z wdzięcznością spojrzała na mężczyznę, a zaraz potem z powrotem na tłum.
- Nie liczę na to, że każdy z was poradzi sobie w warunkach kompletnie spartańskich. Mogę się założyć, że biorąc udział w tym wyjeździe, każdy z was popatrzy na Rieth jak na hotel pięcio, ba, sześciogwiazdkowy. Spotkacie się tam z czymś, czego do tej pory nie mieliście wątpliwej przyjemności widzieć. W czasie tych trzech dni będziecie też mieli czas na to, by się porządnie spakować i przygotować na wyjazd. To wszystko, rozejść się. – Zakończyła i udała się do wyjścia.
            Popatrzyłam na przyjaciół i z bijącym sercem przypomniałam sobie o każdym wymówionym przez nią słowu. Wyjazd. Wyjazd za granicę. Za  w s c h o d n i ą  granicę. Nie chciało mi się w to wierzyć.
- Damy radę, wierzę w to – rzekł Luca uśmiechając się szeroko. Jego twarz była rozpromieniona, chociaż po zaciskanych szczękach mogłam zauważyć, że chłopak był spięty i również się bał. A skoro zawsze pewny siebie Luca się bał, znaczyło to jedno – wyprawa za granicę nie będzie niczym przyjemnym.

~*~

Po długim czasie zmagania się z nowym rozdziałem, w końcu przybywam z ósmą częścią Nienadchodzącego! Nie, nie zapomniałam o tym opowiadaniu, oj nie! :D
Teraz już powoli zacznie się akcja, a to znaczy, że koniec z rozdziałem raz na dwa miesiące.
Owszem, we wrześniu troszkę się zapomniałam, ale obiecuję, że więcej się to nie powtórzy! :)
Pozdrawiam

1 komentarz:

  1. Przebywanie w Reith musi być żywym koszmarem. Na miejscu Anniki załamałybym się psychicznie (fizycznie zresztą też, haha:)).
    Bardzo ciekawie wszystko opisałaś.
    Co do relacji z Evanem, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. A wyjazd.. koszmar.
    Chyba po raz pierwszy stykam się z tym, że ktoś, kto jest złośliwy i rozgłasza paskudne plotki nie jest autorytetem i najpopularniejszą osobą jakiegokolwiek miejsca.. :)
    Czekam na next i życzę dużo weny! :*
    itisnotourloveaiff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń