23 grudnia 2016

Rozdział dwunasty

       - Stój! Nie ruszaj się. – Jacob niespodziewanie syknął i szarpnął mnie za ramię, przytwierdzając jednocześnie do na wpół zniszczonej przez czas ściany. Popatrzyłam na niego zdziwionym wzrokiem, jednak on nie kwapił się, żeby odpowiedzieć. Wymieniał spojrzenia z Evanem, który lekko wychylał się, patrząc, co zaalarmowało jego przyjaciela.
- O kurwa, stary, Zarażony – szepnął i schował się tuż obok nas. Jego przyjaciel prychnął cicho, utwierdzając Evana w przekonaniu, że zachował się właśnie jak Kapitan Oczywistość. – Czwarte stadium – dodał, wychylając się ponownie. Nie rozumiałam, co to znaczy te "czwarte stadium", ale byłam niemalże pewna, że nie wróży to nic dobrego.
- Pokażcie mi tę maszkarę. – Chciałam dowiedzieć się w końcu z czym mamy walczyć, bo do tej pory nikt nie raczył mi tego wyjaśnić, co mnie niezwykle już irytowało. Chłopcy przepuścili mnie, a ja zerknęłam w stronę domniemanego potwora. Stał tyłem. Był wzrostu dorosłego człowieka, może odrobinę wyższy. Na całej długości szerokich ramion skórę miał pokrytą dziwnymi krostami w odcieniu brudnej zieleni, z czerwonym środkiem, jakby nabrzmiałym krwią i ropą, który w każdym możliwym momencie może wybuchnąć. Brudne plecy były po prostu ogromne i niezwykle umięśnione, a malutka głowa nie pasowała do jego cielska i przypominała zgniłe jajo. I dokładnie tak samo śmierdziała. Jęknęłam, gdy poczułam odruch wymiotny, ciesząc się jednocześnie z tego, że mam na sobie maskę gazową. Mutant musiał mnie usłyszeć, bo odwrócił się z warknięciem przywodzącym na myśl tygrysa, lub lwa. Był szybki i niezwykle czujny. Chłopaki odsunęli mnie od miejsca z widokiem na monstrum i z przerażeniem spojrzeli po sobie. Evan złapał swój karabin i na migi przekazał nam, byśmy odbezpieczyli swoje bronie. Potem pokazał nam kiedy ruszać do ucieczki.
            Rzuciliśmy się przed siebie, niczym spłoszone stado gazel, podczas pościgu drapieżnika na sawannie. Adrenalina uderzyła mi do głowy do tego stopnia, że nie zwracając na nic, biegłam przed siebie na oślep, pokonując małe przeszkody, omijając większe i zupełnie się nie męcząc. Nie patrzyłam nawet w stronę chłopaków, tym bardziej, że za sobą słyszałam potężny ryk bestii, który jakby był coraz to bliższy. Wyciągnęłam Dynamika w jego stronę i za pomocą Wielkiego Bum strzeliłam w korpus zmutowanego człowieka. Pocisk świsnął i uderzył go w klatkę piersiową, a z jego gardła wydobył się zdławiony głos połączony ze skowytem kopanego psa. Nie zatrzymał się jednak. Dalej gnał przed siebie, ścigając nas, jeszcze bardziej rozwścieczony, niż przedtem. Z lewej strony zasypał go grad strzałów, który spowolnił bestię do tego stopnia, żebym mogła zatrzymać się na najbliższą osłoną i odetchnąć chwilę. Popatrzyłam na niego od frontu. Miał najbrzydszą twarz świata. Na prawej części pojawiła się ogromna buła, szara narośl, która przysłoniła jego oko i zdeformowała usta. Na drugiej stronie twarzy również wyrosły zielono-czerwone krosty, które przy kolejnych strzałach wybuchały, ulatując ze świszczącym gazem, aby w ich miejscu tworzyć czarne wyrwy, sięgające aż do mięśni objętych jakby martwicą. Konając wydobył jeszcze z siebie samotny ryk i padł twarzą na ziemię. Jego głowę pokrywała szczecina, przypominająca włosy na ciele świni. Był naprawdę obleśny. Cieszyłam się, że maska oprócz radioaktywnych promieni pochłaniała także przykry zapach, bo mogłam być pewna, że czując odór mutanta porzygałabym się niemal natychmiast.
            Chłopcy przytruchtali do mnie chwilę później. Sapali po męczącym biegu.
- Nic ci nie jest, Cardona? – spytał Evan, sprawdzając nogą obutą w ciężkie buty wojskowe, czy mutant przypadkiem się nie rusza. Pokręciłam głową i westchnęłam głęboko. W tamtym momencie nawet te wkurzające przezwisko nie zrobiło na mnie większego wrażenia. – Ten to był prawdziwy oblech, co, Jacobie? – Jego przyjaciel zarechotał, przyglądając się martwemu cielsku.
- Jest taki paskudny, że aż bym wziął sobie jego głowę jako trofeum. Myślisz, że będzie to zabójstwo półrocza? – zapytał Evana, który zabezpieczał ponownie broń. Zaśmiał się pod nosem, kucając przy potworze. Wyglądał tak, jakby chciał złapać go za policzek i poruszać nim, jak nielubiana ciotka, która dawno nie widziała swoich siostrzeńców.
- Zdecydowanie będzie to nawet zabójstwo roku. Szkoda, że nie wziąłem aparatu, to bym mu zrobił zdjęcie. – Nie wytrzymałam. Zaczęła mnie już irytować ich igraszka z trupem mutanta.
- Serio, bawi was to? Przecież to jest obleśne,  to, co wy robicie! – wybuchłam wyrzucając ręce w górę. Oni zaś spojrzeli po sobie i zaśmiali się. Nie rozumiałam ich zabawy. Zachowywali się tak, jakby wcale przed pięcioma minutami nie uciekali przed rozjuszonym olbrzymem, który pstryknięciem palca mógł złamać nam kręgosłupy.
- Oj, Cardonko. – Jacob spojrzał na mnie z politowaniem. W jego głosie brzmiała fałszywa troska. Wiedziałam, że ze mnie żartuje. – Potraktuj to jako sport. Trochę jak strzelanie z wiatrówki, trochę jak bieg z przeszkodami, trochę jak zabawa w chowanego. Jeśli nie jesteś w stanie wytrzymać psychicznie w ciągłym stresie i powadze, wrzuć na luz. Serio. Musisz się jeszcze wiele nauczyć o naszym świecie
- A gdyby… to coś zabiło któregoś z nas? – Opowiedział mi wzruszeniem ramion. Nie spodziewałam się takiej reakcji.
- No cóż, wypadek przy pracy
- Selekcja naturalna – dodał od siebie Evan, śmiejąc się przy tym. Nie sądziłam, że rekruci są do tego stopnia przyzwyczajeni do tego, że mogą zginąć, że aż zaprzyjaźnili się ze śmiercią i na każdym kroku się z nią drażnią.
            Droga powrotna minęła spokojnie. Jeśli można oczywiście wędrówkę po opuszczonej betonowej dżungli, gdzie pod nogami plątały się stare i zniszczone przedmioty codziennego użytku, gruz i metal ze zdewastowanej konstrukcji budynków nazwać spokojną. Wracaliśmy jednak czujni, co chwilę nasłuchując, czy nic za nami nie przylezie do obozu, skazując nas tym samym na spore problemy. Naprawdę spore. Żadne z nas nie było w stanie nawet domyślić się, jakie konsekwencje by to ze sobą niosło. Wiedzieliśmy jedynie, że Muller nie przymknęłaby na to oka.
Niedługo potem dotarliśmy do podobozu. Przywitał nas gwar i czujne spojrzenia wartowników, którzy stojąc przy bramie dzierżyli w dłoniach karabiny. Wśród nich wypatrzyłam Daniela Surykatkę, którego twarz wyrażała furię. Furię i chęć zniszczenia. Chudą buzię chłopaka, od brody, aż po czubki uszu pokrywał szkarłat, a oczy wyglądały, jakby mogły ciskać piorunami. Prosto we mnie. Pomachałam do niego nieśmiało, a on odwrócił głowę ze złością, nie mogąc na mnie patrzeć. W sumie mu się nie dziwiłam, skoro przez tego durnia, Evana nie mogłam podejmować samodzielnie decyzji, narażając tym samym ludzi z mojego otoczenia na wartowanie. Zameldowaliśmy się u Jensena, by móc korzystać z zasłużonej wolności. Szybkim krokiem zmierzałam w stronę swojego namiotu, chcąc zrzucić z siebie ubrania i rozłożyć się na łóżku. Drogę jednak zastawił mi Evan, wyciągając przed siebie rękę. Usta wygiął w łuk, czekając na moją reakcję.
- Nie tak prędko, Cardona. Najpierw oddasz mi swoje rzeczy. – Prychnęłam i niemalże zaśmiałam mu się w twarz.
- Bardzo zabawne, Evan. Zejdź mi z drogi. – Przeszłam obok niego, szturchając go jednocześnie ramieniem. Chłopak w trybie błyskawicznym przecisnął się obok mnie i ponownie nie dał mi jak przejść. Westchnęłam, coraz bardziej poirytowana wyciągniętą po moje,  m o j e  rzeczy ręką. – Tę rękę to se wsadź w dupę. Nic ode mnie nie dostaniesz, idź męczyć kogoś innego. – Próbowałam go wyminąć, odbijając krok w prawo, który Evan powtórzył, z jeszcze szerszym uśmiechem. Widać było, że jest z siebie cholernie zadowolony.
- Oddasz go po dobroci, albo użyję siły, a tego chciałbym uniknąć – rzekł spokojnie. Był z siebie dumny i uważał, że nie będę się już więcej sprzeciwiać. Jakże się mylił. Na moich ustach pojawił się dziwny grymas, mający przypominać o moim poirytowaniu. Napięłam wszystkie możliwe mięśnie i zacisnęłam dłonie na swoich rzeczach.
- Goń się, serio, goń się, Evan. – Ciekawiło mnie, czy się tego spodziewał. Tego, że nie miałam najmniejszego zamiaru odpuścić. Byłam znacznie waleczniejsza, niż zawsze zakładał i nie lubiłam się poddawać. Choćby nie wiem co. Całe życie kłótni z młodszym bratem przygotowały mnie do walki o swoje racje, tym bardziej, że Marcello był tak samo uparty jak ja.
            Twarz bruneta stężała. Zielone oczy stały się jakby zamyślone, jakby chłopak zastanawiał się, co powinien zrobić. Wyciągnięta ręka powędrowała na dół i spoczęła w kieszeni spodni, a chwilę później w jej ślad poszła druga. Czyżby dał sobie spokój? Odpowiedź na moje nieme pytanie przyszła chwilę potem, gdy usta chłopaka wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu, a dłonie niespodziewanie wystrzeliły z kieszeni, lądując na moich biodrach. Chłopak niemal w biegu przerzucił mnie sobie przez ramię, nie zważając na krzyki i protesty, żeby mnie odstawił na ziemię. Nawet fakt, że biłam go pięściami po lędźwiach i kopałam ciężkimi butami w brzuch i nogi nie sprawił, że zwolnił kroku. Ba, wręcz przyśpieszał.
- A teraz, Giulio, pokażesz mi gdzie mieszkasz, oddasz grzecznie swoje rzeczy i uspokoisz się – wysapał, a ja zastanowiłam się. Zaraz, Giulio? To był chyba pierwszy raz, kiedy Evan użył mojego imienia, co zdezorientowało mnie do tego stopnia, że przestałam na moment wierzgać wszystkimi kończynami.
- Odstaw mnie, kurwa, na ziemię – warknęłam i poczułam, jak chłopak zaczyna pode mną się trząść. Śmiał się ze mnie. Mogłam się założyć, że wyglądałam komicznie, zwisając bezwładnie z jego ramienia. Czerwona, z krwi, która dopłynęła mi do twarzy.
- Tutaj?
- Tak, tutaj – odpowiedziałam niemal błagalnie. W tej pozycji niezwykle ciężko było cokolwiek mówić. Evan ponownie się zaśmiał, a jego zacisk na mojej talii nieco zelżał.
- Jesteś tego pewna, Cardona?
- Jestem tego pewna, jak niczego do tej pory. – Poczułam jak wzrusza pode mną ramionami, a zaraz potem zaczęłam się zsuwać na ziemię głową w dół.
- No dobrze, skoro tak mówisz, to odstawię cię na ziemię. – Zaczęłam protestować, ale on pozwolił mi swobodnie spadać, nie przejmując się tym, że mogłam sobie skręcić kark. – Uważaj tam na głowę, bo możesz nabić sobie guza. – Znowu zaczęłam wierzgać, kurczowo łapiąc się tyłu czarnej koszulki z logiem naszej Akademii.
- Co ty robisz? Nie, nie, nie! Trzymaj mnie! – Znowu się zaśmiał, słysząc mój błagalny ton. Poprawił mnie sobie na ramieniu i ponownie ruszył przed siebie. Szliśmy po wydeptanej suchej trawie placu apelowego, zmierzając tym samym do namiotu, w którym mieszkałam. Obserwowałam obozowisko do góry nogami, patrząc jak kadeci chodzą po ziemi, która w tamtym momencie była niebem, nie przejmując się, że pod nimi jest błękitne niebo, w które mogli wpaść jak w dziurę. Przestałam walczyć o przetrwanie i pozwoliłam siebie nieść.
            Po chwili wylądowałam na plecach na swojej pryczy. Zaraz potem Evan dopadł mój plecak podręczny i nim zdążyłam zaprotestować, uciekł z nim do siebie. Zdawałam sobie sprawę, że nie odzyskam go tak szybko, jak bym chciała, bo prawdopodobnie nie oddałby mi pakunku do następnego wyjścia w teren. Zbliżała się pora obiadu. Zastępy powoli zmierzały w kierunku łaźni polowej, by umyć ręce i twarz po męczących i brudnych godzinach poza obozowiskiem, by odświeżyć się i poczuć lepiej przed posiłkiem. Niestety, zarówno w Rieth jak i tu, w obozie, jedzenie było dokładnie takiej samej jakości – dawało odpowiednią ilość elektrolitów i kalorii, jednak nie miało kompletnie żadnego smaku, ani tym bardziej zapachu. Z niecierpliwością czekałam na przepustkę, by przypomnieć sobie cud domowych posiłków. By przypomnieć sobie nienachalną słodycz truskawek, soczystą kwaskowatość pomarańczy, dziwne wrażenie odrętwienia podniebienia, które wywoływało kiwi no i smak prawdziwego, doprawionego bazylią, suszonymi pomidorami i pesto mięsem z kurczaka. Myśląc o tych wszystkich przysmakach, poczułam jak ślina dopływa mi do ust, niczym fala podczas przypływu. 
            Splotłam dłonie za głową i oparłam się o nie, wciąż leżąc. Czułam się zmęczona wszystkim, co działo się od ostatnich kilku miesięcy. Dziwiło mnie, że Ci z Góry i wojsko  mydlili nam oczy kłamstwami i chcieli się brutalnie pozbyć niewinnych ludzi, utrzymując, że są zarażeni niebezpiecznymi chorobami. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że omamieni słowami Muller, my, niczego nieświadomi kadeci, mieliśmy stać się bronią. Bronią na ludzi. Brzydziłam się tym, że rozkazano nam przelewać krew. Krew, która do końca życia miała broczyć nasze ręce i zostawiać na nich piętno. Już wcześniej postanowiłam, że nikogo nie zabiję. W tamtej chwili, gdy przypomniałam sobie widok zdziczałych dzieci, których oczy wyrażały nieufność, stałam się tego jeszcze pewniejsza. Wiedziałam, że mój plan będzie trudny, możliwe, że wręcz niewykonalny, ale chyba oszalałabym, gdybym miała zabić człowieka. Nieważne, czy winnego, czy nie. Nie jestem mordercą, pomyślałam i podniosłam się z posłania. Rozplątałam ciasnego francuza i pozwoliłam zmęczonej skórze głowy choć na chwilę się rozluźnić, przeczesując tymczasem ciemne pasma palcami. Przyjrzałam im się przez chwilę. Właściwie, to nie były wcale takie ciemne. Pojedyncze włosy odbijały się rudością, inne jarzyły złotawym odcieniem. Nigdy jakoś nie byłam nimi na tyle zainteresowana, żeby patrzeć na każdy włos osobno. Razem tworzyły ciemną kaskadę sięgającą ramion i tyle mi wystarczyło.
            Do namiotu wparowała Bianca. Szeroki uśmiech rozświetlał jej twarz, a oczy błyszczały jej z podniecenia. Z blond warkocza wypadło jej kilka kosmyków, a policzki odznaczały czerwonością rumieńca, który na nich wykwitł. Dziewczyna wydawała się niezwykle podniecona, gdy siadała obok mnie na łóżku, wystukując ciężkimi buciorami rytm w ziemi. Uniosłam brwi, czekając aż zacznie mówić. Ta nachyliła się nad moim uchem i nim przemówiła, zaśmiała się krótko.
- Pocałowaliśmy się – rzuciła cicho, a ja, nie myśląc co właściwie robię, pisnęłam na cały namiot, przepełniając go radością spowodowaną zauroczeniem przyjaciółki. Ta uciszyła mnie jak najprędzej. Dziewczyny z mojego zastępu spojrzały w naszą stronę, jakby nie wierząc, że w takim miejscu jak to, możliwe jest okazywanie radości.
- Dove? Quando? Come?* – Nasza rozmowa zamieniła się w konspiracyjny szept w ojczystym dialekcie. Bianca opowiedziała, jak kręcąc się po suchych lasach napotkali dość świeże ślady ogniska. Potem usłyszeli za sobą kroki, dlatego niewiele myśląc rzucili się do ucieczki i ukryli w jakimś zarośniętym rowie. Tam odczekali chwilę. Luca leżał na niej, chcąc zasłonić ją swoim ciałem. Gdy wszystko się uspokoiło, zszedł z niej i niewiele myśląc pocałował ją, pozostawiając w odrętwieniu i szoku.
- Mamma mia! – Bianca uśmiechnęła się promiennie na mój okrzyk radości. Chwilę potem przyjrzała mi się dokładnie, marszcząc przy tym brwi.
- A Ty, Giulio aka Anniko? Z kim ty w końcu poszłaś? – Prawie zapomniałam, że tak mam naprawdę na imię. I było mi z tym całkiem dobrze. Westchnęłam, czując nagłą złość.
- To chyba była najgłupsza sytuacja do tej pory – mruknęłam siadając po turecku. Bianca uniosła jedną brew do góry. Nie była już tak idealnie wyskubana jak przy transporcie do Rieth. W końcu w Akademii nie było zbyt wiele czasu na pielęgnację ciała większą, niż niezbędne minimum. A nawet, jeśli którakolwiek z dziewcząt znalazłaby czas, by się upiększyć, to zapewne nie miałaby na to ani siły ani większej ochoty. – Bo patrz, najpierw poszłam do Daniela, tego z naszej grupy no i go zapytałam, czy niemiałby ochoty iść ze mną, w końcu siedział w tym swoim namiocie jak król świata, zamiast dogadywać się z kimś, czy mógłby się z nim zabrać, czy tam przygotowywać się do drogi. No i co. Podchodzę, pytam go, a ten z łaską się zgodził, to poczułam się od razu lepiej. Zresztą nie dziwota, bo lepiej iść w ten niebezpieczny świat z kimś równie nieobeznanym co ty, niż sam jak palec. – Bianca pokiwała głową, wsłuchując się w moją historię. Czekała na puentę, która miała niedługo nadejść. – No i jak się już chłopak zgodził, to postanowiłam podejść do tego ćwoka, Evana, który zabrał moje rzeczy i zażądać, żeby mi je zwrócił i to zaraz. A wiesz co on na to? – Z każdym kolejnym słowem czułam się coraz bardziej wściekła i zażenowana całą tą durną sytuacją, która zaszła przed wyjściem w teren. Dziewczyna chyba nie była świadoma tego, co on sobie wymyślił, żeby się ze mnie ponabijać.
- No, co ci powiedział?
- Powiedział mi, że dostanę swoje rzeczy, o ile zabiorę się z nim i z jego kumplem, bo Daniel to lebioda i jedynie narobi mi i sobie kłopotów. – Przerwał mi chichot koleżanki, którą najwyraźniej bawiła historia mojego nieszczęsnego losu. – Takie to zabawne?
- A żebyś wiedziała! – odparła, kładąc się na plecach w poprzek łóżka. – A co potem? – zapytała
- No i z nimi poszłam, bo co miałam niby zrobić? – westchnęłam. Ominęłam fragment, w którym uciekaliśmy przed rozjuszonym potworem i zaserwowałam opowieść, jak wkurzyło mnie to, że chłopak znowu zabrał moje rzeczy. Bianca przybrała dziwną minę. Wyglądała na zniesmaczoną.
- To czemu nie pójdziesz i mu tego nie ukradniesz? Przecież to twoje rzeczy, czemu miałby niby nimi dysponować? – Miała rację. Skoro chłopak nie chciał ich dać normalnie, mogłam sobie je sama zabrać. I to postanowiłam. Tuż przed ciszą nocną, gdy nad obozem zawisł mrok wieczora.
***
            Brudnokremowe burty namiotów przybrały ciemną barwę. Czerwonogranatowe chmury wisiały nisko na niebie, nadając wieczorowi przytłaczający klimat i jakby klaustrofobiczne wrażenie, które dziwnie komponowało się w ogromną, pustą przestrzenią wszędzie wokół. Latarnie rozświetlały jedynie przestrzeń wokół płotów, dzięki czemu wartownicy mogli swobodnie obserwować, czy ktoś niepowołany nie kręci się blisko podobozu. Cała reszta – magazyny, kadrówki, kuchnia polowa i namioty mieszkalne – skąpane były w ciemności. Dlatego też łatwiej było mi prześlizgnąć się do właściwego miejsca. Tego, gdzie mogłam zastać swoje rzeczy. Stąpałam ostrożnie. Podnosiłam nogi wysoko w górę, starając się nie potknąć o naciągi namiotów. Można było też zauważyć słabe światła latarek przebijające się przez materiał sufitu i szalejące między szumami wydawanymi przez grzebiących w plecakach kadetów oraz ich ściszonych rozmów.
- Uwaga obóz! Pięć minut do ogłoszenia ciszy nocnej! – Przywarłam do tylnej burty któregoś z namiotów, czując nagły atak paniki. Musiałam się koniecznie pospieszyć. Moje serce przyspieszyło swoje bicie. Jeszcze bardziej, gdy zbliżyłam się do odpowiedniego namiotu.
- Dobra, poszli jeszcze umyć zęby. Mamy jakieś dwie, może trzy minuty. Sprawdziłeś wszystko wokół? Nikt tu się nie kręci? – Usłyszałam przytłumiony głos Jacoba, po których nastąpiły kroki najpierw do jednego, a potem do drugiego krańca namiotu. W tamtym momencie cieszyłam się, że ukryłam się z boku materiałowego domu.
- Czysto. Możemy mówić. – Zaintrygowały mnie szepty, które ucinali, gdy tylko usłyszeli niepożądany dźwięk. Na kucaka podkradłam się pod tylne wejście, starając się nie narobić hałasu.
- Udało mi się zabrać trzy karabiny, choć wcale nie było to łatwe. Hallo w końcu skapnie się, że znika broń i żarcie. Mam jednak problem. I nie wiem jak go rozwiązać. Bo powiem ci szczerze, że mnie zaczyna to przerażać. – Jacob nie odpowiedział. Ja natomiast przysunęłam się bliżej, nie chcąc zgubić ani słowa. Co oni, kurde, kombinują?
- Jaki?
- Giulia widziała Batalliki w moim plecaku. – Poczułam jak serce w mojej piersi zaczyna galopować. Musiałam wstrzymać oddech, żeby nie pozwolić sobie na głośne westchnięcie. Towarzysz Evana milczał uparcie, choć ja tak bardzo chciałam wiedzieć, jakie konsekwencje będzie miało to, że za dużo widziałam.
- Jutro, czy pojutrze kolejna wyprawa. Dogadamy się z Hankiem, że zapisze nas na listę wybranej broni. Weźmiemy te karabiny i podrzucimy im. Obiecywaliśmy od pół roku, że dostaną nowe karabiny. W końcu przyszła na to pora.
- Co z dziewczyną? – Pauza
- Nikt jej nie uwierzy, gdy nie zobaczą broni. Pogadasz z nią i dasz znać, że ma trzymać język za zębami, bo zrobi się nieprzyjemnie. – Zmroziło mi krew w żyłach. Nie spodziewałam się, że ta gadka o przemycaniu papierosów i bimbru to nie żart. Nie spodziewałam się również dowiedzieć, że ci ludzie szykują się do rewolucji. Rozmowę chłopaków przerwało przyjście reszty zastępu Evana. Wtedy postanowiłam się wycofać do siebie.

* (Wł.) Gdzie? Kiedy? Jak?


~*~

Chciałabym przeprosić za dłuuuugą nieobecność. Jeśli śledzicie mnie na Wattpadzie, mogliście zauważyć, że rozdział pojawił się tam dawno temu. Tutaj jednak zapomniałam wrzucić [sic!]. Za co serdecznie jeszcze raz przepraszam!
Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo długo mnie nie było, ale serio, psychologia jest bardzo absorbująca!
 Aktualnie jestem w trakcie kończenia rozdziału trzynastego i jeszcze w tym tygodniu (a może nawet i dzisiaj?) zamierzam go wrzucić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz